Recenzja książki Timothy'ego SnyderaRecenzja książki Timothy'ego Snydera17.12.2012 13:22:51
Zagłada Żydów. Studia i Materiały Warszawa 2011
Timothy Snyder, Bloodlands: Europe between Hitler and Stalin, New York: Basic Books, 2010, s. XIX, 524 (wyd. polskie: Skrwawione ziemie. Europa między Hitlerem a Stalinem, tłum. Bartłomiej Pietrzyk, Warszawa: Świat Książki, 2011, 544 s.) [1] Można się było spodziewać, że książka poświęcona najbrutalniejszemu okresowi XX w., biorąca pod lupę obszary, na których skumulowała się większość aktów okrucieństwa, a zarazem ukazująca stalinizm i nazizm jako systemy wzajemnie napędzające się do popełniania jeszcze większych zbrodni, przyciągnie uwagę wielu czytelników. Nowa ambitna monografia Timothy’ego Snydera, Skrwawione ziemie, rzeczywiście doczekała się wielu recenzji w prasie oraz kilku przekładów na języki obce i już wywiera znaczący wpływ na liczną rzeszę odbiorców oraz ich rozumienie drugiej wojny światowej, Zagłady i zbrodni stalinowskich. Punktem wyjścia niniejszych rozważań może być Historikerstreit, czyli spór niemieckich historyków z połowy lat osiemdziesiątych XX w. Rozpoczął go Ernst Nolte, niemiecki politolog, który stwierdził, że masowe mordy dokonywane przez nazistów (nie licząc komór gazowych), odzwierciedlały tylko metody stalinowskie. Według Noltego, ludobójstwo nazistowskie było przepełnioną lękiem reakcją na niebezpieczeństwo, jakie stanowiła wizja zagrożeń ze strony reżimu komunistycznego. Uczestnicy Historikerstreit nie przedstawili nowych argumentów, lecz poddali jedynie nowej interpretacji wcześniej znane fakty i powtórzyli starą tezę. Już wcześniej hitlerowcy przedstawiali się jako zaporę przed judeobolszewizmem; tuż po wojnie Niemcy opisywali walkę na Wschodzie prowadzoną przez Wehrmacht jako bój o ocalenie cywilizacji. Antysemityzm miał być reakcją na nadreprezentację Żydów wśród komunistów i wykształconych fachowców, jak również na to, że zachodni przywódcy żydowscy mieliby w swych wypowiedziach grozić wszczęciem wojny przeciwko nazizmowi. Tak czy inaczej – według zwolenników tego stanowiska zważywszy że było wiele innych przypadków ludobójstwa i aktów okrucieństwa, nadszedł czas, aby przestać obsesyjnie koncentrować się na „ostatecznym rozwiązaniu”. Ćwierć wieku później autor Skrwawionych ziem próbuje umieścić kwestię Zagłady w odpowiednim kontekście historycznym, analizując walkę między Trzecią Rzeszą a ZSRR z perspektywy uwikłanych w nią cywilów. Snyder nie przytacza jednak żadnych nowych dowodów, nie przedstawia też żadnych nowych argumentów. Fakty i interpretacje wyselekcjonował z prac uznanych autorytetów: Christiana Streita o sowieckich jeńcach wojennych; Christiana Gerlacha o „polityce głodu”; Nicolasa Wertha i Lynne Violi o głodzie na Ukrainie; Dietera Pohla i Karela Berkhoffa o okupowanej przez Niemców Ukrainie; Petera Longericha, Christophera Browninga i Andreja Angricka o Zagładzie. Autor znakomicie poradził sobie z syntezą tej jakże obszernej wiedzy, podkreślając, że większość cywilów (i jeńców wojennych) zginęła na Wschodzie. Dla badaczy tego okresu nie jest to żadne odkrycie, ale dla laików informacja ta może okazać się zaskakującą i wstrząsającą nowością. Obrazowe określenie „skrwawione ziemie”, użyte przez Snydera w stosunku do terenów, na których doszło do masowych mordów, nie istnieje w rozumieniu historycznym: po pierwsze, nie uznałby go żaden z uczestników wydarzeń, a po drugie, w ten sposób pomija się wiele ofiar po obu stronach. Co więcej, autor lubuje się w przywoływaniu ogromnych liczb, uściślając je do ostatniego miejsca po przecinku, czego nie można pogodzić z zupełnie zasadniczą niepewnością i spornością owych danych. Książka ta pretenduje do nowatorstwa ze względu na skonfrontowanie ze sobą systemów i wydarzeń. Opisując kolejne lub równoległe działania Sowietów i nazistów na „skrwawionych ziemiach”, Snyder sugeruje ich wzajemne powiązania. Zaczyna od wydarzeń z 1933 r., dając tym samym do zrozumienia, że istnieje związek między „przejęciem władzy” przez Adolfa Hitlera a masowym głodem na Ukrainie. Niemniej jednak owa największa masowa zbrodnia, której dokonano w stalinowskim Związku Radzieckim, tak przejmująco opisana w książce, oraz wielki terror w przededniu drugiej wojny światowej miały niewiele wspólnego z polityką prowadzoną w Niemczech. Autor analizuje również problem ludobójstwa popełnionego na Żydach, stawiając je w kontekście zbrodni nazistowskich, których ofiarą padły inne grupy ludności, ustawicznego znęcania się nad cywilami w Związku Radzieckim oraz zwalczania partyzantki. Snyder powtarza tezę Götza Aly’ego z 1995 r., według którego naziści skoncentrowali się na ludobójstwie Żydów dopiero po upadku planów przesiedlenia mieszkańców Europy Wschodniej spowodowanym przez opór Sowietów (s. 277). Pewne jest, że niezależnie od tego, czy zgadzamy się z tym twierdzeniem, czy nie, klęska ZSRR nie zapobiegłaby Zagładzie. Innym sugestywnym zestawieniem jest porównanie powstania w getcie warszawskim z 1943 r. z powstaniem warszawskim, które wybuchło rok później. W książce pominięto jednak najważniejsze i najboleśniejsze aspekty skomplikowanych relacji polsko-żydowskich, opisane wcześniej przez Emanuela Ringelbluma, historyka żydowskiego, który po denuncjacji przez Polaków poniósł śmierć z rąk niemieckich. Snyder wyjaśnia, że Armia Krajowa dostarczyła walczącym w getcie Żydom jedynie kilka sztuk broni krótkiej, obawiając się dozbrajania komunistów (s. 312–313), oraz sugeruje, że „niemal na pewno” (s. 330) więcej Żydów walczyło w powstaniu warszawskim niż w getcie. Nie wykorzystuje jednak szansy na znacznie przydatniejsze porównanie obojętności polskich katolików na zniszczenie getta z obojętnością Armii Czerwonej wobec zniszczenia AK. Nawet wtedy, gdy nawiązuje do wiersza Biedny chrześcijanin patrzy na getto, w którym Czesław Miłosz potępia stosunek Polaków do Żydów, stwierdza coś zupełnie przeciwnego, tj. że „nikt rodem z tego świata nie zdołałby oddzielić popiołów żydowskich od polskich” Snyder jest tak przejęty tragicznym losem Polaków, że nie potrafi głębiej przeanalizować mroczniejszych aspektów ich reakcji na prześladowania Żydów. Przeciąganie palcem po gardle – gest polskich wieśniaków skierowany do Żydów wiezionych do Treblinki – przedstawia wyłącznie jako chęć poinformowania ich o nieuchronnej śmierci (s. 292); utrzymuje też, że antysemici w AK byli w mniejszości(s. 314); nie porusza zjawiska masowego donosicielstwa i szmalcownictwa; nie porównuje postawy Polaków z postawami przedstawicieli innych narodów, które okazywały Żydom więcej współczucia i wsparcia. Zastosowany tu zabieg zestawiania faktów historycznych daje autorowi możliwość jedynie sugerowania interpretacji zamiast ich jasnego wyłuszczania. Obrazowe relacje dotyczące głodu na Ukrainie są oskarżeniem pod adresem reżimu Józefa Stalina; twierdzenie jednak, że była to rozmyślna polityka antyukraińska, nie zostało poparte dowodami, kwestię ofiar głodu niebędących Ukraińcami autor zbagatelizował i nie ukazał związku między Hołodomorem (Wielkim Głodem) a Holokaustem. Dziwi także to, że Skrwawione ziemie nie zaczynają się od wielkich pogromów z 1919 r., brakuje ich w skrótowym opisie tego okresu (s. 26), bądź też od brutalnych praktyk stosowanych przez armię rosyjską wobec Żydów w czasie I wojny światowej, wziąwszy pod uwagę szczególnie to, że książkę otwiera następujące zdanie: „korzeni reżimów nazistowskiego i sowieckiego oraz ich spotkania na skrwawionych ziemiach należy szukać w latach 1914–1918” (s. 21). Najwyraźniejszego związku między politykami sowiecką i hitlerowską można się dopatrzyć w latach 1939–1944, kiedy to „skrwawione ziemie” znajdowały się na przemian pod okupacją sowiecką i niemiecką. W swoim opisie tego gigantycznego zderzenia dwóch brutalnych reżimów Snyder przedstawia okupowane społeczeństwa głównie jako ofiary, bezwolne pionki, które nawet jeśli się opierają lub kolaborują, nie przekraczają wyznaczonych granic zawężających możliwość wyboru. Przyjęcie takiej perspektywy odziera relację ze złożoności i niejednoznaczności charakteryzujących te czasy, zaciera znaczenie intensywności lokalnych konfliktów między pokrewnymi narodami, tuszując masakry organizowane przez miejscową ludność, które były zjawiskiem dość częstym szczególnie w latach 1941–1944. W książce próżno szukać wzmianki o Jedwabnem, mieście „rozsławionym” przez Sąsiadów (2000) Jana Tomasza Grossa, gdzie latem 1941 r. lokalna ludność wymordowała swoich żydowskich współmieszkańców. Snyder nie przykłada także wagi do rzezi Żydów dokonanych w tym czasie przez Ukraińców na wschodzie Polski i pochopnie wiąże je z wcześniejszymi zbrodniami sowieckimi (s. 219–220). Próbuje wytłumaczyć, dlaczego mieszkańcy Ukrainy wymordowali swych żydowskich sąsiadów, dlaczego wstępowali w szeregi kontrolowanej przez Niemców policji czy oddziałów SS bądź też pełnili służbę w obozach zagłady, wszelako jego wyjaśnienia brzmią mało przekonująco w świetle zbrodni dokonanych przez tych ludzi. Tym samym wartownicy z Trawnik (głównie Ukraińcy, którzy byli sowieckimi jeńcami wojennymi i pomagali Niemcom w przeprowadzaniu egzekucji i w obozach zagłady) opisywani są równolegle z policjantami żydowskimi, którzy mieli większy udział w obławach na terenie gett (s. 282, 286–288). Motywacje kolaborantów 598 Recenzje – a jest to kategoria, którą Snyder w zasadzie podaje w wątpliwość – takich jak lokalni lub żydowscy policjanci w gettach, miały wywodzić się z podobnego „negatywnego oportunizmu”, określonego jako „nadzieja uniknięcia jeszcze gorszego losu” (s. 429). Według autora, „[n]iemal nikt spośród nich nie kolaborował z powodów ideologicznych” (s. 428) i ze względu na to, że znajdowali się tak nisko w hierarchii, w której „niżej stali” tylko Żydzi, „ich postępowanie wymaga wyjaśnienia w mniejszym (nie zaś większym) stopniu” niż w wypadku oprawców niemieckich. Snyder przyznaje co prawda, że lokalni policjanci i wartownicy z Trawnik często zabijali Żydów, podczas gdy prawie wszystkich policjantów żydowskich, których demoralizacja i bezduszność jest wspomniana w tekście (s. 291–293), zabito ze względu na ich żydowskie korzenie (s. 295). To brzemienne w skutki rozróżnienie nie zostało jednak ujęte w ramy jakiegokolwiek schematu wyjaśniającego. Wygląda to tak, jakby wszyscy ci ludzie byli w mniej więcej równym stopniu uczestnikami tego samego przedsięwzięcia, którego efektem końcowym byli zabici Żydzi. Zdaniem Snydera, przemoc charakteryzującą tę epokę można w dużej mierze przypisać Hitlerowi, Stalinowi i ich poplecznikom: Stalin „stał się […] sprawcą głodowej śmierci milionów”, „zabijał własnych obywateli nie mniej wydatnie, niż Hitler czynił to z mieszkańcami innych krajów, […] Stalin […] odbierał pożywienie głodującym chłopom […], a Hitler […] odmawiał sowieckim jeńcom wojennym żywności” (s. 10). Czytelnik nie zyskuje zatem wglądu w egzystencjalną rzeczywistość wojenną mieszkańców owych „skrwawionych ziem”, w ogromny bratobójczy konflikt, gdy Polacy i Ukraińcy mordowali się nawzajem, a zarazem stali się uczestnikami mordów na Żydach, niejednokrotnie czerpiąc z nich korzyści. To właśnie na tych ziemiach odwieczne uprzedzenia i zradykalizowane ideologie nacjonalizmu integralnego, a także urazy i chciwość motywowały ludzi, którzy wcale nie musieli sympatyzować ani z Hitlerem, ani ze Stalinem. Co więcej, książka ta jest tendencyjnie propolska, a jej autor nie potrafi krytycznie ocenić polityki polskiej i postaw Polaków. Co za tym idzie, nie wspomina o polskich przywódcach, którzy – na długo przed Niemcami – wpadli na pomysł, że Madagaskar jest miejscem, dokąd można przesiedlić miejscowych Żydów (s. 135)[2]. Snyder pomija też fakt, że niemiecka decyzja o wygnaniu do Polski w październiku 1938 r. 17 tys. Żydów mających polskie obywatelstwo została podjęta pod wpływem polskiej decyzji o odebraniu polskiego obywatelstwa ludziom mieszkającym za granicą. Snyder nie pisze o tym, że Żydom przez wiele dni odmawiano zgody na wjazd do kraju, co zmusiło ich do koczowania na granicy bez żywności i dachu nad głową. Ostatecznie skończyli oni w obozie przejściowym w Zbąszyniu bądź wpuszczono ich z powrotem do Niemiec (s. 133)[3]. W książce przemilczana jest także kwestia powojennego pogromu w Kielcach, o którym mowa w Strachu (2006, wyd. polskie 2008) Jana Tomasza Grossa. Gdyby Snyder zrobił większy użytek ze wspomnień i zeznań Żydów, uwydatniłby traumatyczne dla ocalałych skutki rzezi, doniesień i zdrad ze strony polskich i ukraińskich sąsiadów, znajomych i kolegów ze szkolnych ławek. Tej osobistej, niczym nieuzasadnionej i często sadystycznej przemocy nie można tłumaczyć samym stalinizmem czy hitleryzmem. Bez chętnych do współpracy tysięcy lokalnych mieszkańców, traktujących oczyszczanie swych ziem z ludności żydowskiej jako patriotyczny obowiązek, skutki masowych mordów na Żydach dokonywanych przez Niemców – którzy rzadko patrolowali „skrwawione ziemie” – nie byłyby tak porażające. Jednocześnie Snyder przedstawia opór partyzantów wobec okupacji nazistowskiej jako dodatkowy powód brutalizacji, a nie jej konsekwencję. Według niego „partyzantka była (i pozostaje) nielegalna”, a ponieważ partyzanci, „podobnie jak siły okupacyjne, muszą żywić się tym, co odbiorą cywilom”, „ściągają – a często wręcz zamierzają ściągnąć – na miejscową ludność odwet okupanta” (s. 258). W istocie, zgodnie z tym, co mówi autor, walka partyzantów była wykorzystywana zarówno przez Hitlera, jak i Stalina i stanowiła „doskonałą okazję dla każdego z przywódców, by skłonić drugiego do jeszcze większej brutalności”. „Stalin wspierał działania partyzanckie na okupowanej sowieckiej Białorusi”, wiedział bowiem, że „wystawią one jego własnych obywateli na zmasowane akcje odwetowe”, podczas gdy „Hitler z radością powitał” partyzantów, którzy stwarzali „sposobność zabicia «każdego, kto krzywo spojrzy»” (s. 423). Przedstawianie ogromnego ruchu partyzanckiego jako narzędzia w rękach Stalina i Hitlera oznacza błędną interpretację wojny na Wschodzie, gdyż wściekłość i nienawiść do okupanta połączona z lokalnym i narodowym patriotyzmem wypierała tam wrogość wobec reżimu sowieckiego. W końcu radzieccy żołnierze, partyzanci i cywile byli gotowi na niespotykane poświęcenia nie tylko ze względu na przymus i wyrachowanie, lecz także na to, co uważali za mniejsze zło. W Skrwawionych ziemiach postawa żołnierzy sowieckich jest często ukazywana jako równie zbrodnicza jak postawa żołnierz niemieckich i jako wynikająca z podobnych pobudek. Snyder pisze, że „natychmiast po inwazji” na Związek Radziecki „Wehrmacht zaczął głodzić sowieckich jeńców”; popierał także mordy na Żydach i w nich uczestniczył (por. na przykład s. 11, 199–200, 213, 224, 266). Brutalność armii niemieckiej wobec Polaków i mieszkańców ZSRR wiąże z tym, iż „żołnierzom powiedziano, że polscy cywile są chytrymi podludźmi” (s. 143), a poglądy żołnierzy „pokrywały się często w zasadzie z opinią SS” (s. 231), co „uczyniło związek między Wehrmachtem a reżimem nazistowskim nierozerwalnym” (s. 201). Nierzadko gwałty na Żydówkach (s. 145) okazywały się wstępem do ich zabójstw (s. 254); niektóre oddziały niemieckie były znane z „systematycznych gwałtów” (s. 331). Armia Czerwona z kolei podczas marszu na Berlin „stosowała straszną w swej prostocie procedurę” polegającą na gwałceniu kobiet i zaciąganiu mężczyzn do pracy. Jedną z przyczyn tego jakże brutalnego postępowania było to, że „większość czerwonoarmistów […] czytała […] materiały” tak zwanej propagandy nienawiści szerzonej między innymi przez Ilię Erenburga, który w 1942 r. napisał, iż „od teraz […] pojmujemy już, że Niemcy nie są ludźmi” (s. 345). Przez zrównanie partyzantów z okupantami, okupacji sowieckiej z nazistowską czy też zbrodni Wehrmachtu ze zbrodniami Armii Czerwonej oraz przez pomijanie wątku przemocy międzyetnicznej, Snyder odziera wojnę z wymiaru moralnego i mimowolnie przyjmuje postawę tych apologetów, którzy uważają, że gdy wszyscy są zbrodniarzami, nie można nikogo winić. Zaczyna od następującego stwierdzenia: „na skrwawionych ziemiach […] zbiegły się […] imperialne wizje Hitlera oraz Stalina; na tych terenach zmagały się Wehrmacht z Armią Czerwoną, a sowieckie NKWD i niemieckie SS koncentrowały tam swoje siły” (s. 13), i podsumowuje zdaniem: „niekiedy zbrodnie Stalina umożliwiała polityka Hitlera” (s. 347). Już dawno temu Wasilij Grossman i Arthur Koestler zwrócili uwagę na paradoks: Europę wyzwolono od nazizmu za cenę podporządkowania połowy tego kontynentu komunizmowi. W istocie to, co dla jednych było wyzwoleniem, dla drugich oznaczało okupację: niektórzy odczuwali nazizm jako oswobodzenie od władzy Sowietów, a przybycie Armii Czerwonej jako okupację komunistyczną. Inni sądzili, że oddziały Stalina niosą wybawienie, choć szybko doznali rozczarowania. Byli i tacy, którzy wspominali Niemców z nostalgią. Mamy świadomość zbrodni popełnionych w czasach komunizmu po 1945 r.; możemy jedynie zgadywać – a są ku temu przesłanki – że rządy nazistowskie spowodowałyby wśród narodów i kultur jeszcze większe zniszczenie i prawdopodobnie zniweczyłyby odrodzenie Europy Wschodniej, którego byliśmy świadkami po upadku komunizmu. W pewnym sensie można powiedzieć, że jesteśmy beneficjentami niezwykle krwawej, aczkolwiek ostatecznie sprawiedliwej i koniecznej walki z nazizmem. Omer Bartov Z języka angielskiego przełożyła Ewa Felska [1] Recenzja pierwotnie ukazała się w języku angielskim w „Slavic Review”, lato 2011, t. 70, nr 2, s. 424–428. Redakcja dziękuje autorowi oraz wydawcy za udzielenie zgody na tłumaczenie i przedruk. Cytaty z książki Snydera zostały zaczerpnięte z polskiego wydania [2] Saul Friedländer, Nazi Germany and the Jews: The Years of Persecution 1933–1939, New York: HarperCollins, 1997, s. 219, [3] Ibidem, s. 267–268.
Timothy Snyder, Skrwawione ziemie. Europa między Hitlerem a Stalinem, tłum. Bartłomiej Pietrzyk, Warszawa: Świat Książki, 2011, 544 s. Ciekawa, acz kontrowersyjna (co w wypadku książek historycznych jest określeniem pozytywnym) monografia Timothy’ego Snydera Skrwawione ziemie musiała wzbudzić spore emocje wśród historyków. Jej wydanie wiąże się bowiem z wyraźnym nasileniem „ofensywnej polityki historycznej” w kilku państwach Europy Wschodniej – na Litwie, Łotwie i Estonii oraz w Rumunii i w mniejszym stopniu na Ukrainie. Co do książki Timothy’ego Snydera mam ambiwalentne uczucia. Z pewnością publikacja ta cieszy polskie, i nie tylko polskie, serca. Kontekstem dla tej dosyć powszechnej w Polsce radości jest zaskakująca rywalizacja między europejskimi narodami, mianowicie rywalizacja o to, który z narodów najwięcej wycierpiał w swoich dziejach, szczególnie zaś w latach drugiej wojny światowej. W rankingu narodowych cierpień ważny jest także dystans, jaki poszczególnych rywali w tym wyścigu dzieli, chronologia, dynamika i wymiar prześladowań, jakie dotknęły poszczególne narody. W walce o wysokie miejsce w rankingu notujemy zaskakujące sojusze różnych państw, czyli de facto tamtejszych opiniotwórczych elit, realizujących nierzadko czysto polityczne zamówienie, by wesprzeć któreś z walczących o władzę ugrupowań. Dopóki istniał Związek Sowiecki, w Europie Środkowej i Wschodniej głównym prześladowcą europejskich narodów były – co do pewnego stopnia zrozumiałe, gdyż nikt nie chciał z mocarstwem zadzierać – Niemcy nazistowskie. Od czasów Stalina główną ofiarą był wspomniany Związek Sowiecki, bez różnicowania, które z jego narodów cierpiały najbardziej. Co najwyżej narodowe diaspory upominały się o odpowiednie wyeksponowanie swojej pozycji. Nie było też mowy, by mieszkańców Niemiec nazistowskich potraktować w pewnych kontekstach także jako ofiary. Na Zachodzie opinie układały się nieco inaczej, ale do lat sześćdziesiątych, a nawet siedemdziesiątych zgodnie przyznawano, że największe ofiary wojny poniósł Związek Sowiecki. Niemieccy historycy chętnie dodawali, że wśród pokrzywdzonych narodów jako pierwszych należy wymieniać Białorusinów i wschodnioeuropejskich Żydów. Wiele w tej optyce zmienił proces Adolfa Eichmanna i upowszechniająca się wiedza o rozmiarze Holokaustu. W ciągu dekady naród żydowski wysunął się na czoło rywalizacji pamięci o zamordowanych, zostawiając daleko w tyle wszystkie inne narody europejskie. Od początku lat osiemdziesiątych studia nad różnymi formami antysemityzmu i szczególnie nad samym procesem Zagłady nabrały ogromnego przyspieszenia i zaowocowały tysiącami monografii. Zapanował konsensus w sprawie uznania zagłady Żydów za największą zbrodnię w dziejach ludzkości. Nic nie zmieniły w tej kwestii próby odwołania się do szerszej kategorii genocide, mimo że do ludobójstwa dochodziło także w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątcyh (Kambodża, Afryka). Mimo wojennych doświadczeń narody Europy, zwłaszcza Europy Wschodniej i Środkowej, pozostały w sporej części antysemickie i ksenofobiczne, kultywując swoją etniczną homogeniczność. Przekonanych antysemitów ciągłe przypominanie żydowskich ofiar drugiej wojny światowej coraz silniej utwierdzało w ich paranoicznych obsesjach o żydowskim światowym spisku. W tej konstrukcji umysłowej Żydzi, nie mogąc swojego wybraństwa i wyjątkowości oprzeć na uznaniu ich zasług dla rozwoju nowoczesności, zdecydowali się na wykorzystanie mitu „niewinnej ofiary”, którą cały świat – oczywiście, różne narody w różnym stopniu – musi prosić o wybaczenie. Związek Sowiecki podobnie jak carska Rosja nigdy nie cieszył się w opinii wschodnich Europejczyków dobrą opinią. Wyjątkiem były do pewnego stopnia Czechy i Bułgaria, wcześniej wsparte przez Rosję w swojej walce narodowowyzwoleńczej. Imperium sowieckie nie było pokojowo nastawione wobec emancypujących się państw narodowych powstałych w wyniku rewolucji październikowej na gruzach carskiej Rosji. Po części było to zrozumiałe, imperia mają w ogóle tendencję do ekspansji. W czasach rewolucyjnych zewnętrzna ekspansja służyła też odwróceniu uwagi własnego społeczeństwa od kosztów przemian wewnętrznych. Imperia w okresach transformacji muszą opierać się na jakiejś ideologii, nadającej sens przemianom. Czy wybór akurat ideologii marksistowskiej był przypadkowy, czy też nieunikniony, pozostaje kwestią otwartą i setki sowietologów w tej sprawie od dziesięcioleci się spierają. Pozostaje faktem, że idee mówiące o równości wszystkich ludzi i ich przyrodzonym braterstwie zostały wykorzystane do zaprowadzenia skrajnej nierówności, podzieliły społeczeństwo na posłusznych wykonawców woli rządzących elit oraz uwięzionych w łagrach niewolników. Realizacja tego nowego podziału pociągnęła za sobą miliony śmiertelnych ofiar. Ofiarami padali wszyscy niezadowoleni z wprowadzanych nowych zasad społecznych – likwidowani według zmieniających się kryteriów. Raz były to sympatie polityczne, innym razem przywiązanie do religii czy własności prywatnej. Niemniej jednak prześladowani zawsze należeli do jakiegoś narodu, łatwo było więc ich zaliczyć do „naszych” ofiar – szczególnie z punktu widzenia diaspory tego samego narodu, znajdującej się poza granicami Związku Sowieckiego. Po represjach sowieckich przyszły represje niemieckie, gdy Niemcy nazistowskie zaatakowały Polskę we wrześniu 1939 r., a dwa lata później Związek Sowiecki. Narody dotknięte wojnami (polsko-sowiecka z 1920 r.) bądź sowieckimi represjami ponownie stały się przedmiotem terroru i represji. Do milionów ofiar doszły kolejne miliony. Dla ofiar drugorzędne znaczenie miał powód prześladowań, nawet jeśli był to odwet za opór wojskowy wobec okupanta. Liczyła się skala terroru i jego efektywność. Wszystko działo się na tym samym terytorium – w Europie Środkowej i Wschodniej. Timothy’ego Snydera zafascynował właśnie ten fakt – zamordowanie przez reżimy Stalina i Hitlera w środku Europy (od Odry po Dniepr) w ciągu dwunastu lat 14 mln osób. Nie byli to żołnierze walczących armii, lecz cywile, w większości kobiety i dzieci. Żydzi stanowili wśród ofiar znacznie mniej niż połowę – 5,5 mln. Ten masowy mord miał swoją chronologię i dynamikę – najpierw mordował niewinne ofiary Stalin, później Stalin wspólnie z Hitlerem najpierw w okresie bliskiej współpracy w latach 1939–1941, a następnie walcząc ze sobą, przy czym najwięcej ofiar przyniósły lata 1941–1945, kiedy byli sprzymierzeńcy zwrócili się przeciw sobie. Także większość ofiar nie zginęła w komorach gazowych, lecz w wyniku masowych, do pewnego stopnia tradycyjnych egzekucji. Jako pierwszych zaczęto mordować masowo nie Żydów, ale sowieckich jeńców wojennych, których ponad 2 mln zagłodzono. Te proste i oczywiste fakty nie tłumaczą, dlaczego wiele osób nadal nie może zgodzić się, że obie formy ludobójstwa można rozpatrywać łącznie, gdyż inaczej nie zrozumiemy ich przyczyn. Snyder pisze, że historie narodowe opierają się ciągle nazistowskiej i sowieckiej konceptualizacji popełnionych zbrodni, utrwalają je, „dzieląc przeszłość Europy na części odpowiadające poszczególnym narodom i dbając, by się one nie stykały” (s. 19). Jego zaś zdaniem wyjaśnienie tego, „co spotkało jedną grupę, bywa często zrozumiałe tylko w świetle tego, co stało się z inną” (s. 20). Punkt wyjścia Snydera wydaje się ze wszech miar słuszny, nie on pierwszy wpadł na ten pomysł, że odwołam się do nazwisk tak znanych biografów Stalina i Hitlera, jak Ian Kershaw i Alan Bullock, problemem jest jednak, jak tę wspólną europejską historię opowiedzieć. Chronologii nie da się pominąć, do 1933 r. opowiadać więc należy jedynie o zbrodniach Stalina. Następny okres – lata 1933–1939 – daje już pewne możliwości porównawcze, choć oczywiste jest, że bilans zbrodni Niemiec nazistowskich w tym czasie jest ułamkiem „dokonań” stalinowskiej Rosji. W ciągu kolejnych dwóch lat ofiar terroru komunistycznego było nadal więcej niż nazistowskiego, różnica była jednak już nie tak wielka. Sytuacja odwróciła się po 22 czerwca 1941 r. i napadzie Niemiec na Związek Sowiecki. Najpierw agresor, a po dwóch latach strona napadnięta w miejsce dotychczas dosyć tradycyjnych działań frontowych i okupacyjnych przeszli do wojny na wyniszczenie, skierowanej w większym stopniu wobec cywilnego zaplecza niż wrogich armii. Problemem jest więc nie kiedy, lecz kogo mordowano i z jakich powodów. W tym miejscu zaczyna się pionierska rola Snydera w licznym i doświadczonym gronie zachodnioeuropejskich historyków nowoczesności. Zazwyczaj ułatwiali oni sobie pracę, decydując się na studia sowietologiczne bądź brali na warsztat Niemcy nazistowskie. Oprócz prywatnych zainteresowań o wyborze tematyki decydowały możliwości warsztatowe, w pierwszym wypadku znajomość języków słowiańskich i odwaga zmierzenia się ze szczelnie zamkniętymi do pewnego momentu archiwami na wschód od Odry. W drugim imperatyw historii porównawczej natrafiał na niezmierne bogactwo narodowej historiografii niemieckiej i po jej wykorzystaniu znacznie słabł. Snyder nauczył się wspomnianych języków, odwiedził kilka ważnych archiwów, ale przede wszystkim zgromadził solidną bibliotekę z nowszymi opracowaniami narodowych historiografii dotyczącymi interesujących go zagadnień. Solidną nie znaczy, niestety, pełną, historycy także w tym regionie pracują intensywnie, zabrakło więc w jego bibliotece wielu ostatnio opublikowanych pozycji, szczególnie dotyczących zagadnień regionalnych. To, co zgromadził, wystarczyło i tak z nawiązką, by zaplanowaną do opowiedzenia historię interesująco poprowadzić. Nie jest moim zamiarem streszczać jego opowieść, podkreślę tylko, że toczy się ona dynamicznie i płynnie, książkę czyta się zaś z wielkim zainteresowaniem. Uwagę zwrócę więc jedynie na te fragmenty, które mają charakter ściśle porównawczy. Dla Snydera odmienności obu reżimów są oczywiste. Pisze między innymi, że naziści „[o]drzucali demokrację podobnie jak bolszewicy, czyniąc to jednak w imię wodza, który potrafił najpełniej wyrazić wolę rasy, nie zaś w imię partii, która rozumiała nakazy historii. Porządku światowego w ich ujęciu nie stworzyli (jak uważali bolszewicy) kapitalistyczni imperialiści, lecz spiskujący Żydzi. Problem z nowoczesnym społeczeństwem nie polegał na tym, że akumulacja majątku prowadziła do dominacji jednej z klas; szkopuł tkwił w fakcie, że Żydzi kontrolowali zarówno kapitał finansowy, jak i komunizm […]” (s. 35). „W 1933 roku rządy sowiecki i nazistowski wydawały się zdolne skutecznie zareagować na ogólnoświatową zapaść gospodarczą. W czasie gdy liberalna demokracja sprawiała wrażenie, że nie potrafi wyciągnąć ludzi z ubóstwa, obydwa ustroje zadziwiały dynamizmem”. „Większość państw europejskich nie miała w perspektywie transformacji społecznej, nie mogła zatem rywalizować z nazistami i Sowietami ani odparować ich argumentów” (s. 38). Masowe zbrodnie wzięły się więc z wielkich utopii transformacji społecznej oraz były odpowiedzią na pewien dramatyczny moment w dziejach – wielki kryzys gospodarczy. Transformacja musiała zacząć się od rolnictwa i rozwiązania kwestii chłopskiej. W wersji stalinowskiej przybrała formę wewnętrznej kolonizacji, której pierwszym etapem stała się powszechna kolektywizacja, a która pociągnęła za sobą miliony ofiar przede wszystkim na Ukrainie. W wersji nazistowskiej nie było innego rozwiązania niż „Drang nach Osten”, kolejna wielka migracja niemieckich rolników na zajmowane przez ich państwo terytoria wschodnie. Spiralę masowych mordów z pewnością zaczęła ekipa Stalina, wywołując w 1932 r. sztuczny głód na Ukrainie, w którego wyniku zmarło kilka milionów chłopów. Na dalsze konsekwencje zaostrzenia represji politycznych nie trzeba było długo czekać, wykorzystując tajemniczą śmierć Siergieja Kirowa w 1934 r., Stalin rozprawił się z rzeczywistą bądź urojoną opozycją kolejno w partii, w aparacie państwowym, w armii, w społeczeństwie (kampania przeciw kułakom), a na koniec w latach 1937–1938 zadecydował o deportacji daleko na Wschód prawie wszystkich mieszkających w europejskiej części ZSRR mniejszości narodowych. Zaczął od mniejszości polskiej z republik białoruskiej i ukraińskiej. W tych latach polityka Hitlera, także konsolidującego w swoich rękach pełnię władzy, może się wydawać jedynie prostym naśladownictwem Stalina i to na małą skalę. Główną prześladowaną grupą stali się Żydzi, od 1933 r. ograniczani w prawach obywatelskich i zmuszani do emigracji, od „nocy kryształowej” z 9/10 listopada 1938 r. brutalnie ograbiani, zabijani i zamykani w obozach koncentracyjnych. Zdaniem Snydera – i trudno się z nim nie zgodzić – „terror nazistowski lat 1936– 1938 wyglądał dość podobnie – zamiast karać jednostki za to, co uczyniły, członków grup społecznych zdefiniowanych w kategoriach politycznych karano za to, kim byli” (s. 109). Oprócz Żydów byli to homoseksualiści, włóczędzy, świadkowie Jehowy, osoby fizycznie bądź umysłowo upośledzone. Wielu podobieństw można się także doszukać w metodach zastosowanych przez oba reżimy przy pacyfikacji zajętej we wrześniu 1939 r. Polski, i Snyder celnie je wskazuje. Obok początkowego terroru i masowych egzekucji członków polskiego establishmentu (akcja A-B, operacja katyńska) oba państwa zdecydowały się na masowe deportacje, przy czym ich możliwości działania ograniczało posiadane terytorium. Niemcy przesiedlali Polaków i Żydów z tzw. ziem wcielonych do Generalnego Gubernatorstwa, Sowieci aktywnych Polaków i żydowskich bieżeńców z centralnej Polski daleko w głąb kraju. Przy wyborze ofiar policje obu reżimów często ze sobą współpracowały, acz jedynie do pewnego stopnia, gdyż wydaje się pewne, że gestapo nie zostało powiadomione o mordzie katyńskim, a NKWD o rozmiarze akcji A-B. Wiele podobieństw wykazuje również – Snyder niestety ten wątek pominął – sposób reorganizacji zajętych polskich terytoriów. Natomiast odmiennie ułożyła się klasyfikacja celów pacyfikacji, u nazistów determinizm ideologiczny wymusił w pierwszej kolejności działania segregacyjne i separacyjne wobec ludności żydowskiej (getta i Judenraty), u Sowietów pragmatyzm kazał skupić się najpierw na Polakach, a w dalszej kolejności na Ukraińcach i Litwinach. Snyder słusznie podkreśla, że „[w] historii skrwawionych ziem operacja «Barbarossa» wyznacza początek trzeciego okresu […]. W latach 1941–1945 za niemal wszystkie mordy polityczne odpowiedzialność ponosili Niemcy” (s. 177). Zastanawia się też, w jakiej mierze nowa „polityka zabijania stanowi ukoronowanie nowoczesności” (s. 178). Pozbawieni oświeceniowego optymizmu, „Hitler i Stalin zgadzali się z późnodziewiętnastowieczną darwinowską odmianą tej idei [postępu społecznego]: postęp jest możliwy, ale tylko jako wynik brutalnych zmagań między rasami czy klasami” (ibidem). Dodatkowym warunkiem było dla Niemiec posiadanie samowystarczającego imperium, obojętnego na ogromną przewagę Brytyjczyków na oceanach. Wschód był w rękach sowieckich, Sowietów należało więc z niego na zawsze usunąć. Było to pilne, gdyż jak pisze Snyder, przy nieprzychylnym stosunku Stanów Zjednoczonych i brytyjskiej blokadzie morskiej „Związek Radziecki był jedynym źródłem kalorii dla Niemiec i ich zachodnioeuropejskiego imperium, które – zarówno razem, jak i osobno – musiały importować żywność” (s. 183). W niemieckich planach najważniejsza była Ukraina, której zajęcie pozwoliłoby Niemcom uniezależnić się pod względem aprowizacyjnym. Miał to być teren kolonizacji niemieckiej. By jednak Ukraina, a po części także inne zdobycze terytorialne w ZSRR mogły wyżywić niemiecką Europę, należało radykalnie zmniejszyć popyt konsumpcyjny jej mieszkańców. Najłatwiejszym sposobem wydawała się decymacja ludności, w pierwszej kolejności jeńców sowieckich, miejscowych Żydów i zbędnej ludności miejskiej. Takie były założenia dosyć dobrze znanego Planu Wschodniego, przewidującego śmierć głodową około 30 mln ludzi. Niemcy przeliczyły się ze swoimi siłami, nie doceniając równocześnie sił przeciwnika oraz nastrojów panujących w Stanach Zjednoczonych, które jedynie pół roku pozostały neutralne, nawet i w tym okresie pomagając gospodarczo Rosji. Ponadto niemieckie siły pacyfikujące zajęte terytoria były niewystarczające, by w pełni kontrolować zasoby żywnościowe, z czasem okazały się również zbyt słabe, by nie dopuścić do rozwoju ruchu partyzanckiego. Niemniej jednak coraz bardziej rozkręcała się zbrodnicza spirala, wymagająca zagłodzenia milionów jeńców i cywilów, by wykarmić setki tysięcy niemieckich żołnierzy. Snyder pisze, że konsekwencje tego faktu były znacznie głębsze: „brak triumfu w Związku Radzieckim uczynił związek między Wehrmachtem a reżimem nazistowskim nierozerwalnym […]. Resztki tradycyjnych ideałów żołnierskich trzeba było porzucić na rzecz destrukcyjnej etyki pozwalającej zracjonalizować trudne położenie armii” (s. 201). Ogółem miały zginąć nieco ponad 3 mln jeńców sowieckich, w pierwszej jednak kolejności mordowano „politruków, komunistów i Żydów” (s. 207), wyłapanych w obozach przejściowych. W książce Snydera, dotyczącej dynamiki masowych zbrodni na rozległym terytorium, przeprowadzanych w dość długim okresie, Holokaust bądź inaczej – zgodnie z niemiecką nowomową „ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej” – rozpoczął się dosyć późno, gdyż dopiero na początku lipca 1941 r. Wcześniejsze etapy prześladowań ludności żydowskiej od 1933 bądź 1939 r. jedynie w niewielkim stopniu wpływały na rozwój wydarzeń wojennych. Hitler nie dlatego rozpoczął wojnę, by wymordować Żydów, choć byli mu oczywiście potrzebni jako uosobienie wroga i od początku myślano o ich usunięciu z terytoriów będących pod kontrolą niemiecką. Zdaniem autora: „sześć miesięcy po rozpoczęciu operacji «Barbarossa» Hitler przeformułował cele wojny w taki sposób, że priorytetem stała się fizyczna eksterminacja Żydów. Jego najbliżsi współpracownicy zdążyli do tego momentu zapoczątkować działania ideologiczne i administracyjne do jej dokonania” (s. 211). To dość radykalna opinia, niewyjaśniająca w żaden sposób, dlaczego nie mogąc wygrać wojny światowej, zrobiono wszystko, by wymordować Żydów europejskich. Snyder, by uporać się z tym dylematem, zmienia się z chłodnego historyka w psychologa, doszukując się powodów zmiany priorytetów wojennych w rywalizacji najważniejszych współpracowników Hitlera. W jego przekonaniu to „Heydrich i Himmler potrafili czerpać profity z niekorzystnej sytuacji na polu bitwy, modyfikując «ostateczne rozwiązanie» tak, by dało się je przeprowadzić w warunkach wojny przebiegającej niezgodnie z planem” (s. 212). Upraszczając, w takim ujęciu Holokaust staje się zastępczym celem działań wojennych, których tak czy inaczej nie można było zakończyć doraźnym pokojem. Niemniej celem zgodnym ze wstępnymi założeniami przebudowy Europy. Żydzi z jednej strony idealnie nadawali się na kozła ofiarnego, odpowiadającego za niemieckie niepowodzenia, z drugiej zaś zgodnie z nazistowską logiką musieli zająć pierwsze miejsce na drabinie tzw. zbędnych zjadaczy chleba. Opisane założenie potwierdzałaby dynamika mordów na Żydach sowieckich. Podążające za frontem Einsatzgruppen do września mordowały selektywnie żydowskich mężczyzn, uznanych obok komisarzy za podporę reżimu komunistycznego, we wrześniu, a wyraźniej w październiku rozpoczęła się likwidacja całych skupisk żydowskich. Operacja rozszerzała się ze wschodu na zachód. Od marca 1942 r. przystąpiono do likwidacji żydowskich wspólnot w Generalnym Gubernatorstwie i kolejno na tzw. ziemiach włączonych, w Słowacji, Czechach i w dalszej kolejności w Europie Zachodniej i Południowej. Oczywiście, w tym generalnym planie robiono czasowe korekty, do 1943 r. czekano na decyzję o wymordowaniu ważnych dla gospodarki niemieckiej skupisk żydowskich na Śląsku i w Białymstoku, getto łódzkie przetrwało do lata 1944 r. Mord na ludności żydowskiej miał jeszcze jedną korzyść dla władz niemieckich, mianowicie w krajach wcześniej okupowanych przez Związek Sowiecki bardzo łatwo znajdowano współpracowników w mordowaniu Żydów. Bezpośrednio po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej doszło w całym pasie przyfrontowym do fali lokalnych pogromów, od Litwy i Łotwy po rumuńską Besarabię. W następnych miesiącach tysiące mieszkańców tych terytoriów udało się zwerbować do rozmaitych policji porządkowych, które ściśle współpracowały z SS przy postępującej Zagładzie. Dogodnym pretekstem do tej swoistej mobilizacji była powszechnie podzielana opinia o wyjątkowo znaczącej roli Żydów w sowieckim aparacie przemocy. Szczególnie oni mieli odpowiadać zarówno za dawne, jak i ostatnie zbrodnie NKWD, głównie masowe mordowanie więźniów politycznych w więzieniach, których nie zdążono ewakuować w głąb kraju. Snyder pisze o tym wyraźnie: „Przemoc wobec Żydów służyła zbliżeniu Niemców z częścią lokalnej społeczności nieżydowskiej […]. Koncepcja, że komunistom służyli jedynie Żydzi, okazała się wygodna nie tylko dla okupantów, ale też dla niektórych okupowanych” (s. 220). Ujawnienie rzeczywistych zbrodni sowieckich ułatwiło „niemieckim esesmanom, policjantom i żołnierzom usprawiedliwić we własnych oczach działania, które wkrótce im nakazano– zabijanie żydowskich kobiet i dzieci” (s. 221). Eskalacja mordów na niespotykaną dotąd skalę wymagała rozmaitych prywatnych racjonalizacji, Snyder cytuje fragment listu austriackiego policjanta dotyczący egzekucji w Mohylewie: „Przy dziesiątym samochodzie już spokojnie celowałem i pewnie strzelałem do tych wielu kobiet, dzieci i niemowląt. Pamiętałem, że w domu czeka na mnie dwójka maluchów, których te hordy potraktowałyby tak samo, jeżeli nie dziesięć razy gorzej” (s. 230). Podobnego zdania był gen. Gustav von Bechtolsheim, dowodzący dywizją w okolicach Mińska – gdyby Sowieci napadli Europę, Żydzi eksterminowaliby Niemców, musieli więc zostać zniszczeni, gdyż „nie byli już ludźmi w europejskim znaczeniu tego słowa” (ibidem). Po rozpoczęciu jesienią 1941 r. masowych systematycznych mordów ludności żydowskiej na Wschodzie można było już przewidzieć, jak potoczą się jej losy w centrum Europy. Nieznany był jedynie sposób, w jaki Żydzi będą mordowani. Masowych egzekucji nie dałoby się ukryć przed opinią publiczną, wieści o nich zapewne szybko wyciekłyby na Zachód. Masowe strzelanie do niewinnych ludzi działało niekorzystnie na oprawców, policjantów i żołnierzy niemieckich. Poszukiwania rozwiązania tego dylematu nie trwały jednak długo. 9 grudnia 1941 r., a następnie 17 marca 1942 r. ruszyły komory gazowe w Chełmnie nad Nerem (koło Łodzi) i w Bełżcu (Lubelszczyzna). Snyder odważnie włącza w swoją narrację jeszcze jeden wątek mający wyjaśnić obsesję Hitlera, by mimo niepowodzeń na froncie wschodnim kontynuować zagładę europejskich Żydów. Pięć dni po japońskim ataku na Pearl Harbor, 12 grudnia 1941 r., Hitler w wąskim gronie najbliższych współpracowników odwołał się do swojego wcześniejszego przemówienia ze stycznia 1939 r., grożąc światowemu żydostwu wytępieniem, jeśli dojdzie do wojny światowej. 12 grudnia 1941 r. stwierdził: „Mamy wojnę światową, zagłada Żydów musi być konieczną konsekwencją”. (s. 239). Decyzję przyjęto z zadowoleniem, mówił o tym między innymi Hans Frank na spotkaniu z tzw. rządem GG w Krakowie. Snyder konstatuje: „Żydów obciążano teraz winą za wiszącą w powietrzu katastrofę, której nie wolno było nazwać” (ibidem). Żydzi mieli być zabijani od tej pory jako odpowiedzialni za sojusz brytyjsko-sowiecko-amerykański. W tym mityczno-życzeniowym myśleniu „[a]by uniknąć katastrofy, trzeba było wyeliminować Żydów” (ibidem). Dziś takie słowa wydają się zwyczajnym absurdem, czy jednak wówczas wypowiedzi osób przekonanych o tajemniczych powiązaniach mającego mieć żydowskie korzenie światowego establishmentu brzmiały równie absurdalnie, nie wszyscy historycy są przekonani. Alianci mimo kilku spektakularnych gestów – znacząca była tu inicjatywa polskiego rządu emigracyjnego – w praktyce nic dla ratowania europejskich Żydów nie zrobili. Trwali na stanowisku, że jedynym celem wojny jest pokonanie Niemiec nazistowskich, a ukaranie winnych zbrodni ma się dokonać po zwycięstwie. Tak więc Hitler i jego współpracownicy mogli bardzo szybko się zorientować, że Zagłada nie przyniesie żadnych korzyści politycznych, że nie ma szans na separatystyczny pokój czy z Sowietami, czy z zachodnimi Aliantami. W takim ujęciu mord ludności żydowskiej był co najwyżej aktem zemsty, a nie mającym jakiś sens działaniem politycznym. Ciągnąc dalej tę myśl, można założyć, że mordowano nie tylko z powodu wydanego rozkazu, lecz chciano wymordować wszystkich Żydów, ponieważ nienawiść wniknęła bardzo głęboko w niemiecki krwiobieg, a zabijanie niewinnych ludzi przychodziło stosunkowo łatwo i nie wywoływało żadnych wyrzutów sumienia. Snyder pisze, i nie mogę się z nim do końca zgodzić, iż: „Teraz, gdy destrukcję ZSRR odłożono na czas nieokreślony, polityką czasu wojny stała się kompletna eksterminacja Żydów. Od tej pory pierwszorzędnym zagrożeniem przestały być słowiańskie masy ze swoimi domniemanymi żydowskimi panami, a na pierwszy plan wyszli Żydzi jako tacy” (s. 239). „Od grudnia 1941 r. postanowiono wytępić Żydów jako takich, ponieważ przymierze przeciw Niemcom zyskało na sile. Hitler sięgnął do głębiej skrywanych emocji, by sformułować jeszcze brutalniejsze cele, a świadome swojego trudnego położenia przywództwo niemieckie je zaakceptowało” (s. 240). Czyżby więc owo „przywództwo niemieckie” tak jak Hitler całkowicie oszalało? Nie mogę uwierzyć, by ci w części dobrze wykształceni i znający zachodni świat generałowie nie zdawali sobie sprawy, że po wojnie odpowiedzą głową za zgodę na niebywały w dziejach mord. Nic jednak w tej sprawie nie zrobili, nawet spisków cy związani z Clausem von Stauffenbergiem nie poruszali tego tematu. Jedyne, co przychodzi mi do głowy, to myśl, iż byli oni – i tysiące niższych rangą oficerów oraz nienależących do NSDAP urzędników – przekonani, że szału mordu, jaki opanował nazistów, a także miliony tzw. zwykłych Niemców nie da się powstrzymać, że muszą oni wymordować do końca naród, który przywódcy podsunęli im jako kozła ofiarnego ich całkowitej klęski. Może w ten sposób należy odczytać inną sugestię Snydera: „magia rozumowania w kategoriach rasowych pozwalała przedstawić samo zabijanie Żydów jako niemiecki triumf w chwili, gdy jakiekolwiek inne sukcesy wykraczały poza granice możliwości” (s. 241). Holokaust miał więc być przede wszystkim odwetem za klęskę – tak Snyder zatytułował jeden z rozdziałów – a nie wytępieniem obcej, wrogiej rasy. Ciągnąc dalej tę myśl, można by dodać, że to ludzie ludziom zgotowali ten los, a nie że ludzie (Niemcy) Żydom zgotowali ten los. Nie jestem co do znaczenia takiego założenia przekonany, mimo że autor w przekonujący sposób udowadnia na przykładzie Białorusi, iż masowe mordowanie tamtejszych Żydów przeprowadzano pod hasłem likwidacji partyzantki sowieckiej. Akcje przeciwko partyzantom niczym nie różniły się od polowania na bezbronnych mieszkańców gett, szukających ratunku w niedostępnych ostępach leśnych. Doświadczeni w pacyfikacjach gett policjanci wyćwiczone metody zastosowali wobec białoruskich chłopów. Snyder nie zawsze jest w pełni konsekwentny, pisząc o ścisłej zależności między uznaniem Żydów za kozła ofiarnego niepowodzeń wojennych a planem ich zagłady. „Nawet jednak po tym, gdy wyraził [Hitler] swoje życzenie, o momencie ich śmierci decydowały poglądy Niemców na przebieg wojny i związane z nim priorytety gospodarcze. Żydzi umierali częściej, gdy Niemców martwił niedobór żywności, rzadziej zaś, kiedy niepokoił ich brak rąk do pracy” (s. 289). Jego zdaniem, polskich Żydów zaczęto masowo mordować w 1942 r. głównie jako „bezużytecznych zjadaczy chleba” (ibidem), gdy już ograniczono mordowanie jeńców sowieckich, uznanych jednak za zdolnych do pracy przymusowej. A przecież sowieccy, a także polscy, białoruscy i ukraińscy rolnicy nie byli w stanie zastąpić żydowskich rzemieślników i robotników wielkoprzemysłowych ze Śląska. Niemniej jednak przytoczona opinia zgadza się z wiedzą historyczną o przebiegu zagłady polskich Żydów. W przeciwieństwie do Związku Sowieckiego w Gubernatorstwie i na ziemiach włączonych nigdy nie likwidowano od razu całych wspólnot żydowskich, ostatni byli wywożeni uznani za zdolnych do pracy młodzi robotnicy i robotnice, legitymujący się konkretnym zawodem technicznym. Dlaczego jednak w końcu zamordowano i ich? Czy jedynie dlatego, by nie pozostawić świadków największego, bezprecedensowego mordu w dziejach Europy? Czy może jednak z zemsty za przegraną wojnę? Obie odpowiedzi wydają się prawdziwe, chociaż druga bardziej przemawia do wyobraźni. Jak inaczej bowiem wyjaśnić, dlaczego Himmler zdecydował, by doszczętnie zniszczyć pracujące dla Wehrmachtu warszawskie getto, pół roku później na wieść o buntach w Treblince i Sobiborze obozy pracy na Lubelszczyźnie, a w lecie 1944 r. getto łódzkie? Podobnie nie da się inaczej wytłumaczyć nieracjonalnej z powodów militarnych deportacji pół miliona Żydów węgierskich do Auschwitz. ciąg dalszy na następnej stronie >>>
www.holocaustresearch.pl> |