Drukuj  

Recenzja ZARYSU KRAJOBRAZU w Tygodniku Powszechnym


Recenzja ZARYSU KRAJOBRAZU w Tygodniku Powszechnym

15.11.2011 14:55:40



Najnowszy "Tygodnik Powszechny" piórem Michała Okońskiego przynosi obszerną recenzję i omówienie książki "Zarys Krajobrazu" Wieś polska wobec zagłady Żydów 1942-1945
 


źródło:

Pomocnicy śmierci
Michał Okoński
Tygodnik Powszechny, Nr 47 (3254), 20 listopada 2011

Liczba ofiar polowania na Żydów, w którym Polacy wystąpili w roli zabójców lub denuncjatorów, wynosi co najmniej 120 tysięcy – twierdzą naukowcy z Centrum Badań nad Zagładą Żydów. Słowa „biednego chrześcijanina” z wiersza Miłosza, lękającego się, że będzie policzony „między pomocników śmierci”, można więc odczytywać dosłownie.


Premierę nowej książki Centrum Badań nad Zagładą Żydów poprzedziła interesująca polemika. Tomasz Łubieński, wybitny eseista historyczny, podejmujący w swoim pisarstwie m.in. kwestię sensowności Powstania Warszawskiego, zarzucił autorom związanym z Centrum (a także Janowi Tomaszowi Grossowi) „podtrucie toksycznym materiałem, z jakim mają do czynienia”. Trudno się dziwić, wywodził, „skoro czyta się jedna po drugiej relacje o chciwości, podłości, zezwierzęceniu, że przyjmuje się taki obraz za jedynie prawdziwy”. Po czym porównywał badaczy zajmujących się Zagładą ze stereotypowym historykiem IPN-u: „Czytanie dniami i nocami ubeckich materiałów tworzy obraz świata, który zamieszkują figuranci, tajni, jawni i dwupłciowi agenci, współpracownicy oraz kandydaci na nich”.

Oskarżenie autora „Bić się czy nie bić” było mocne: „Wyziewy tego ludzkiego bagna są trujące, ale autorzy lekceważą sobie higienę intelektualną, która zalecałaby od czasu do czasu podnieść głowę, oderwać wzrok, strzec się fascynacji złem. Dobro bywa naiwne, pozytywizm żmudny, bez wdzięku; cnota – jak napisał kiedyś Jan Błoński – śmierdzi niestety”.

Tezy swojego tekstu, opublikowanego na łamach „Gazety Wyborczej”, Łubieński streścił podczas warszawskiego spotkania promującego „Zarys krajobrazu”, wywołując poruszenie na sali. Byli tacy uczestnicy dyskusji, którzy oburzali się nie tylko faktem, że można tak pisać, ale że w ogóle można tak myśleć.

Tymczasem pytania, które autor „Bić się czy nie bić” postawił członkom Centrum Badań nad Zagładą Żydów – jestem o tym przekonany nie tylko jako czytelnik ich kolejnych prac, ale i człowiek, który miał okazję przeprowadzić z nimi niejedną rozmowę – oni sami zadają sobie od lat. Nie tylko po to, by pozostać w zgodzie ze standardami, wyznaczanymi przez uprawiane przez nich dyscypliny naukowe, i nie tylko po to, by umieć zinterpretować znalezioną w archiwum relację ocalałego albo akta przeprowadzonego w latach stalinowskich procesu mordercy (czy ta pierwsza może być obiektywna, skoro kryje się za nią skomplikowana mieszanka poczucia krzywdy i żalu z powodu odrzucenia przez dawnych sąsiadów? czy zeznania w tym drugim nie były wymuszone torturami, a sam proces nie był formą rozprawy z antykomunistyczną opozycją?). Także po to, by samemu nie zwariować.

„Zarys krajobrazu” poświęcony jest stosunkowi wsi do Zagłady w latach 1942-45 – już po likwidacji gett, kiedy ci, którym udało się uniknąć wywózki do obozu śmierci, szukali schronienia u ludności polskiej.

„Był to jedyny okres w czasie okupacji niemieckiej, kiedy nastawienie Polaków miało zasadnicze znaczenie, przesądzając o życiu lub śmierci niedobitków” – piszą w zakończeniu Barbara Engelking i Jan Grabowski (Krzysztof Persak przypomina we wstępie, że Holokaust był dziełem Niemców: ok. 95 proc. polskich Żydów zginęło w komorach gazowych ośrodków natychmiastowej zagłady, w obozach koncentracyjnych oraz podczas marszów śmierci, w egzekucjach lub z głodu i chorób w gettach – na wszystko to polscy sąsiedzi nie mieli wpływu). Niestety, pomieszczone między wstępem a zakończeniem studia dokumentują dość jednorodnie negatywne nastawienie do Żydów, zarówno przedstawicieli konspiracji i członków oddziałów partyzanckich (Zagłada na wsi w optyce polskiego podziemia to przedmiot badań Dariusza Libionki), jak ludności niezaangażowanej w walkę z okupantem.

„Dość jednorodnie negatywne nastawienie” to eufemizm zaczerpnięty z naukowej rozprawy: w wielu oddziałach partyzanckich i na wielu wsiach obojętność i niechęć przeradzały się w agresję, której zwieńczeniem były gwałty, mordy i wydawanie bezbronnych Żydów. Z badań autorów książki wynika, że było to zjawisko rozpowszechnione, choć nie brakowało oczywiście ludzi odważnych i szlachetnych, którzy – nie tylko wbrew okupacyjnemu porządkowi prawnemu, ale również wbrew swojemu otoczeniu – decydowali się na udzielanie pomocy „umarłym na urlopie” (o Sprawiedliwych wśród Narodów Świata, ratujących Żydów na polskiej wsi, pisze w „Zarysie krajobrazu” Zuzanna Schnepf-Kołacz).

„Analiza powszechnych na wsi postaw antyżydowskich i jednostkowe przykłady bohaterstwa skłaniają nas do zanegowania neutralnego moralnie pojęcia świadka (bystander), wprowadzonego do literatury historycznej niemal przed półwieczem przez Raula Hilberga” – konkludują Engelking i Grabowski. W krajobrazie, którego zarys przedstawiają, nie było miejsca na zwykłe świadkowanie: „Nikt bowiem, kto był świadkiem czy uczestnikiem obław na Żydach, mordów, błagania o litość i cierpienia ofiar, nie mógł pozostać na te wydarzenia obojętny”. Skądinąd wielkim pytaniem jest, jakie ślady pamięci o tamtych wydarzeniach noszą dziś mieszkańcy opisywanych w książce miejscowości i z jakimi mechanizmami wyparcia mamy wśród nich do czynienia.

Co jednak ważniejsze: o Polakach jako świadkach trudno mówić z bardziej podstawowego powodu. Z badań wynika, że niemało było wśród nich ludzi, którzy stali się – świadomie lub nie – współpracownikami Niemców w dziele Zagłady. Książka, którą trzymam w ręku, w dużej mierze traktuje właśnie o nich.

„Zarys krajobrazu”, efekt kilkuletniego projektu badawczego, oparty na wielu nieznanych dotąd materiałach źródłowych, ukazał się ponad miesiąc temu. I co? I nic. Żadnego oddźwięku w mediach, żadnej debaty wśród historyków, żadnych ataków. Kiedy nie ma w Polsce Grossa, nie ma dyskusji. Kiedy nie ma szybkich uogólnień, mocnych cytatów z zapadającymi w pamięć liczbami – np. Żydów mordowanych przez Polaków – albo z konkluzjami, że podobne przypadki były przejawem „praktyki społecznej”, nie ma też społecznego zainteresowania. Tym razem Barbary Engelking i Jana Grabowskiego do „Kropki nad i” nie zaproszą.

Apel sformułowany na tych łamach przez Marka Zająca („TP” nr 28/11), by środowisko Centrum przygotowało wreszcie syntezę stosunków polsko-żydowskich pod okupacją, można więc zrozumieć również w ten sposób: napiszcie coś, co będzie czytało się łatwiej. Łatwiej nie w sensie prawd, z jakimi przyjdzie się nam zmierzyć – łatwiej w ogarnięciu zjawiska, które w każdej pracy zbiorowej i w każdym kolejnym numerze wydawanego przez Centrum rocznika „Zagłada Żydów” rozpada się na analizy poszczególnych przypadków, a zniecierpliwiony czytelnik zadaje sobie pytanie, czy Dąbrowa Tarnowska była w polskim pejzażu miejscem wyjątkowym (odpowiedzmy od razu: nie była; Jan Grabowski wybrał ją ze względu na nieźle zachowaną bazę archiwalną, ale także na typowość wśród innych powiatów Generalnego Gubernatorstwa).

Owszem, w „Zarysie krajobrazu” padają również liczby – m.in. wspomniane na wstępie 120 tysięcy ofiar polowania na Żydów, w którym udział wzięli „miejscowi pomocnicy okupanta” – ale ukryte przed okiem pospiesznego czytelnika w gąszczu pedantycznych uzasadnień metodologicznych.

Kiedy recenzowałem poprzednie książki wydane przez Centrum Badań nad Zagładą Żydów („TP” nr 8/11), odczuwałem potrzebę przywołania każdego ustalonego przez naukowców imienia i nazwiska zamordowanego, każdego zapamiętanego słowa, jakie wypowiedział przed śmiercią, i każdego narzędzia, jakim posłużył się morderca. Ta potrzeba wraca, kiedy mozolnie, strona po stronie, brnę przez kolejne studia z „Zarysu krajobrazu”.

Weźmy historię, która otwiera tekst Aliny Skibińskiej, analizującej motywacje sprawców zbrodni na Żydach na wsi kieleckiej w latach 1942-44. W czerwcu 1943 lub 1944 r., we wsi Jakubowice Zofia Prokop okopuje pod lasem kapustę. W pewnym momencie wychodzi do niej „ślepy żyd”, jak się później okazało znany wszystkim we wsi Icek Fabrykant, syn przedwojennego właściciela folwarku. Na jego widok kobieta alarmuje mieszkańców wioski, którzy ruszają w pościg za kluczącym po polach i lasach między Jakubowicami i oddalonymi o dwa kilometry Januszowicami Ickiem. Jest zapewne jasny, słoneczny dzień (by odwołać się do tytułu wydanej przed kilkoma miesiącami książki Barbary Engelking) i w świetle tego dnia Icek Fabrykant zostaje najpierw pogryziony przez spuszczonego z łańcucha psa, a następnie złapany przez chłopów. Uczestnicy pościgu zapamiętują jego słowa: „Józef, coś mnie tak gonił, cóżem ci winien? Turczyn, ty mnie znasz, przecież ja nie mam nic prócz trepów, przecież wy mnie znacie, że nie jestem bandyta. Co ja wam jestem winien, żeście mnie złapali?”. Kilkudziesięciu ludzi prowadzi związanego mężczyznę do sołtysa Januszowic, ten wzywa granatowych policjantów z posterunku w Olesznie, ci zaś wyprowadzają Icka tuż za wieś, przesłuchują („Jeść dawali mi dobrzy ludzie, a nocowałem, gdzie mnie noc zastała, i więcej nic nie chciał mówić...”), po czym zabijają na skraju zagajnika.

Za każdym z powyższych zdań kryją się pytania. Co kierowało sprawcami? Jak się tłumaczyli? Czy mieli świadomość popełnionego przez siebie zła? Dlaczego tak zapamiętale gonili dawnego znajomego? Dlaczego odprowadzili go do sołtysa i czy ten musiał wzywać policję? Dlaczego nikt nie stanął w obronie Icka? Skibińska szuka odpowiedzi zarówno w przypadku pięciu osób zaangażowanych w tę zbrodnię, jak 133 innych sprawców z Kielecczyzny. Nie chcę jej odpowiedziami epatować – niech każdy czytelnik odbędzie własne rekolekcje.

Konkluzje Skibińskiej zbliżają nas jednak do kwestii, które tak poruszyły media i opinię publiczną podczas debaty nad „Złotymi żniwami” Grossa. Czy zabijanie Żydów było na polskiej wsi „praktyką społeczną”? Antybohaterowie spraw analizowanych przez autorkę tekstu „Dostał 10 lat, ale za co?” nie pochodzili z marginesu społecznego, nie byli przed wojną karani, nie wyróżniali się w swoim otoczeniu, zwłaszcza negatywnie. „Mieli rodziny, pracę, w miarę unormowane życie. (...) Byli zwykłymi, przyzwoitymi, porządnymi, spokojnymi mieszkańcami” – pisze Skibińska. W niemal wszystkich opisywanych przez nią zbrodniach był więcej niż jeden sprawca, a Żydów zabijano publicznie (bądź wiedza o tych zabójstwach była publiczna). Niemal zawsze z zabójstwem wiązała się korzyść materialna lub psychologiczna. Niemal zawsze w momencie decydującym nie było Niemców. Niemal w każdym przypadku po wojnie uczestnicy zajść nie poczuwali się do winy.

Czy te zjawiska były powszechne? Może precyzyjniej byłoby powiedzieć: „powszednie”, jak ujął to Krzysztof Persak podczas warszawskiej dyskusji o „Zarysie krajobrazu”, przypominając oczywistą skądinąd prawdę, że normą społeczną nie może być zachowanie heroiczne – bo to właśnie ono, ze swojej definicji niejako, jest wykroczeniem poza normę.

Doprawdy więc, dobro nie bywa naiwne – mierząc się z wypełniającymi wiele stron „Zarysu krajobrazu” opisami okrucieństwa i podłości, tym wyraźniej dostrzega się wielkość Sprawiedliwych, wydobywanych dzięki straszliwemu kontekstowi z sentymentalnego banału narracji poprawnej z punktu widzenia „polityki historycznej”. I tym bardziej przybliża się do prawdy o ludzkiej naturze, w której skłonność do czynienia zła nie musi się wiązać z jakąkolwiek ideologią (choć antysemityzm bijący z analizowanych przez Libionkę tekstów konspiracji jest uderzający i bez wątpienia sprzyjał procesowi, w którym w sąsiadach-Żydach przestawano widzieć ludzi).

„Byli zwykłymi, przyzwoitymi, spokojnymi mieszkańcami” – powtórzmy zdanie Skibińskiej o ludziach z wyrokami za mordowanie Żydów. Okoliczności wojenne sprawiły jednak, że stali się przestępcami: brali udział w obławach, ograbiali schwytanych, denuncjowali, zabijali, odzierali z ubrań trupy, gwałcili kobiety. Robili to we wszystkich rejonach okupowanej Polski, w przysiółkach, osadach i zaściankach, a kiedy już skończyli, wrzucali ofiary do studni, zakopywali w dołach, ziemiankach, na „końskich mogiłkach” czy w lasach.

Barbara Engelking pisze o tym z wielkim, chciałoby się powiedzieć metafizycznym smutkiem, a zarazem bardzo prosto: „całe to wyrządzone zło było całkowicie niekonieczne i zupełnie zbędne – Polacy nie musieli [podkr. moje – MO] ani wydawać, ani mordować Żydów”.

Czy autorzy „Zarysu krajobrazu” są „zaczadzeni”? Ja mam raczej wrażenie obcowania z pracującymi u podstaw pozytywistami, o których żmudne dzieło tak upomina się Łubieński. To nie ideolodzy, tylko badacze, z zakurzonymi po łokcie rękami ślęczący w archiwach – zarówno nad źródłami dotąd nieznanymi (szkic Dagmary Swałtek o tym, co działo się podczas okupacji w podkrakowskich Wawrzeńczycach, pokazuje, jakie informacje kryją się np. w aktach gminnych), jak i tymi, wydawałoby się, znanymi doskonale: Dariusz Libionka udowodnił przecież, że jeden z najważniejszych dla dziejów okupacji materiałów wspomnieniowych, „Dziennik” dr. Zygmunta Klukowskiego, został w kwestiach żydowskich ocenzurowany.

Autorzy „Zarysu krajobrazu” czytają nie tylko kontrowersyjne „sierpniówki” (akta powojennych procesów z paragrafu pozwalającego ścigać hitlerowskich kolaborantów, używanego także do walki z podziemiem), ale również relacje i pamiętniki złożone w Żydowskim Instytucie Historycznym i Yad Vashem, oraz dokumenty z archiwów polskich, niemieckich czy amerykańskich, w tym polską i żydowską prasę konspiracyjną.

Owszem, obraz wyłaniający się z ich badań bywa przerażający. Nie jest to, żeby raz jeszcze wrócić do Łubieńskiego, „jedyny prawdziwy obraz”, niemniej jest to obraz prawdziwy. Przez lata nie chcieliśmy na niego patrzeć i, jak widać, nadal często nie potrafimy – choć z zewnątrz wygląda to inaczej (podczas promocji „Zarysu krajobrazu” uderzały głosy zagranicznych dziennikarzy, ze Szwecji, Litwy czy USA, stawiających Polskę za wzór, jeśli idzie o odwagę i uczciwość w mierzeniu się z problemami przeszłości).

Ustalenia naukowców z Centrum Badań nad Zagładą Żydów trudno zakwestionować. A skoro tak, lepiej pochylić się nad nimi w milczeniu, nie szukając racjonalizacji czy usprawiedliwień i nie próbując budować fałszywej równowagi, np. między ratującymi a mordercami (prawda nie leży pośrodku, prawda leży w mogiłach – napisał Jan Grabowski w niedawnej polemice ze Zbigniewem Nosowskim na łamach „Więzi”). To pierwszy krok.

A kolejny? Można np. postawić sobie pytania, którymi kończy szkic „Po zamordowaniu udaliśmy się do domu” Barbara Engelking: „Nie ma ich – czy z tego powodu odczuwamy smutek, brak, pustkę? Czy słowa »nie ma ich« oznaczają próżnię – żywą obecność ich nieobecności? Czy też raczej myślimy: »oni nie istnieją« – to znaczy tak, jakby ich nigdy nie było i nie brakuje ich nam. Ich nieobecność nie stanowi tragedii. »Nie istnieją« – oznacza nicość i akceptowalną nieobecność ich obecności”.

Narodowa terapia nie jest zadaniem grupy historyków – oni jedynie (jedynie?) dają narzędzia do jej przeprowadzenia. Kiedy więc członkowie Centrum Badań nad Zagładą Żydów stawiają nam przed oczy pytanie „nie istnieją czy nie ma ich?”, szczera odpowiedź wydaje mi się ważniejsza niż podejrzliwe przyglądanie się pytającym.

„Zarys krajobrazu. Wieś polska wobec Zagłady Żydów 1942–1945”, red. Barbara Engelking i Jan Grabowski, Stowarzyszenie Centrum Badań nad Zagładą Żydów 2011.

źródło:


Copyright © tekst i zdjęcia  Centrum Badań nad Zagładą Żydów IFiS PAN [jeżeli nie zaznaczono inaczej]
www.holocaustresearch.pl