W imieniu zamordowanych Żydów
22.01.2011 16:29:19
W "polowaniu na Żydów" bieda polskich chłopów była okolicznością ważną, lecz tylko towarzyszącą patrzeniu przez nich na Żyda jak na zbędną rzecz
W "polowaniu na Żydów" bieda polskich chłopów była okolicznością ważną, lecz tylko towarzyszącą patrzeniu przez nich na Żyda jak na zbędną rzecz
Marek Beylin
Trzy książki poświęcone głównie temu, jak polscy chłopi grabili, wydawali Niemcom i sami zabijali polskich Żydów podczas okupacji, przynoszą szok. Tym mocniejszy, że zgotowany nam sprawiedliwie. Prace Barbary Engelking, Jana Grabowskiego oraz Jana Tomasza Grossa napisana wspólnie z Ireną Grudzińską-Gross przywołują straszliwy pochód żydowskich cieni: mężczyzn, kobiet, dzieci zdradzanych, torturowanych i mordowanych przez swych współobywateli, a nierzadko wioskowych sąsiadów. Przywracają mowę zabitym. Tak zresztą są pisane - z punktu widzenia Żydów zamordowanych, a nie uratowanych.
To ważna różnica. Ci Polacy pochodzenia żydowskiego, którzy przeżyli okupację hitlerowską, żyją, bo uratowali ich inni Polacy. Zaznali okropnego losu, śmierci bliskich, strachu, upokorzeń, nawet umierania, ale historie opowiadane przez nich albo przez ich potomków wieńczą koszmar nadzieją na nowe życie. Te historie z nadzieją oblekają się w konkretne twarze ludzi żyjących, są więc silniej obecne w naszej świadomości niż losy tych - przecież liczniejszych - którzy zginęli. Bo ich historii na ogół nie ma kto opowiadać. Są bardziej częścią statystyki niż rozpoznawalnego losu. Owszem, znamy wiele relacji z drugiej ręki, ale są one rozproszone i przytłumione perspektywą tych, którzy opowiadają, bo ocaleli.
Engelking i Grabowski, zbierając i komasując historie zabitych polskich Żydów, nie tylko dają im głos, choć to i tak głos nielicznych, ponieważ większość zginęła bez śladu. Przede wszystkim rysują nowy przez swą intensywność pejzaż towarzyszący Zagładzie na ziemiach polskich: pejzaż "ludzkiej pustyni", by użyć określenia Engelking, gdzie nie ma żadnych rozbłysków nadziei.
Tych dwoje badaczy i całe grono innych opublikowało już wiele ważnych prac o sytuacji Żydów pod niemiecką okupacją. Jednak na ten temat nie czytałem dotąd nic równie wstrząsającego niż książki Engelking i Grabowskiego.
***
Warto te trzy prace (niedługo się ukażą) czytać razem, bo dyskutują one ze sobą i się uzupełniają. Engelking („ »Jest taki piękny słoneczny dzień... «. Losy Żydów szukających ratunku na wsi polskiej 1942-1945”) na podstawie bardzo wielu relacji opisuje zdarzenia w całej Polsce, Grabowski („Judenjagd. Polowanie na Żydów, 1942-1945. Studium pewnego powiatu”) bierze pod lupę jeden powiat - Dąbrowę Tarnowską. Natomiast Grossowie („Złote żniwa. Rzecz o tym, co się działo na obrzeżach Zagłady Żydów”) napisali esej o grabieży mienia żydowskiego podczas okupacji, często ze śmiertelnym skutkiem dla grabionych, i tuż po wojnie. Grossowie opowiadają głównie o polskim społeczeństwie, czerpiąc, jak sami przyznają, z cudzych badań, m.in. Engelking i Grabowskiego, ale ukazują nam także europejską panoramę łupiestwa i stosunku do mienia żydowskiego.
Wszyscy autorzy przyznają, że Zagładę zgotowali Niemcy. Ale pokazują też dobitnie, jak od początku okupacji "niemieckie orgie mordowania", by użyć sformułowania Grabowskiego, sprawiły, iż w oczach współmieszkańców życie Żydów traciło wartość. Gdy po wsiach i lasach zaczęli błąkać się uciekinierzy z gett i, wkrótce potem, z transportów śmierci - większość chłopów traktowała Żydów niczym, jak piszą Grossowie, "nieboszczyków na urlopie". Dla większości chłopów żydowscy uciekinierzy stali się nosicielami rzeczy, nie człowieczeństwa. A z rzeczy tych, realnych lub wyimaginowanych pieniędzy czy precjozów, ale także ubrań, butów, pościeli, trzeba było skorzystać, zanim zrobią to Niemcy. To może ważna przyczyna bestialskich tortur, jakie nierzadko czekały Żydów z rąk polskich chłopów.
Ale życie Żyda straciło wartość niemal w całej Europie, i tej okupowanej, i tej prohitlerowskiej - przekonują Grossowie. Przejmowanie majątku żydowskiego, wielki łupieżczy transfer własności, stało się systemową praktyką europejską - od rządów, przez bankierów, po zwykłych mieszkańców. Nie tylko polską. I równie europejski był strach przed powrotem ograbionych właścicieli. W już wolnym Paryżu w 1945 r. właśnie owi przestraszeni urządzili manifestację z hasłami: "Śmierć Żydom". Taką historię Europy trzeba dopiero napisać.
Co nie powinno nas pocieszać, bo my tę naszą historię też mamy do napisania i przepracowania. Książki Engelking, Grabowskiego i Grossów są fundamentalne, lecz stanowią początek.
***
Najważniejsze pytanie: Ilu było w Polsce żydowskich uciekinierów i ilu zginęło za sprawą miejscowych Polaków? Możliwe są tylko grube szacunki. Engelking ocenia, że wysiłek ucieczki przed Niemcami podjęło ok. 250 tys. Żydów, zginęło - nie tylko przez Polaków - 175-210 tys. Grabowski liczbę takich ofiar ocenia na 200-250 tys. Ta statystyka jest tym bardziej dramatyczna, że jak zgodnie twierdzą oboje, w tej fazie Zagłady, po wysiedleniach do gett, żydowscy uciekinierzy kontaktowali się głównie z Polakami i głównie Polacy mogli rozpoznać ich jako Żydów. Wtedy Żydzi bali się bardziej Polaków niż Niemców.
Liczne relacje dają świadectwo innego jeszcze strachu: Polaków, którzy pomagali Żydom, przed swoją społecznością. Donosy kwitły, zdarzało się nawet, że ksiądz donosił na księdza. Bywało też nierzadko, że jedna osoba lub kilka terroryzowało całą wieś, zmuszając do wydania Żydów. W tym łańcuchu wzajemnych zależności wystarczyło jedno parszywe ogniwo, by rozstrzygnął się los uciekinierów. A jak przypominają Engelking i Grabowski, Niemcy zabijali Polaków za pomoc Żydom. Grossowie akurat to śmiertelne zagrożenie negują, pisząc, że praktyka była inna. To mylna i jedna z wyostrzonych tez eseju.
Bo sprawa z karaniem Polaków śmiercią za pomoc Żydom jest złożona. Tłumaczą to Engelking i Grabowski. Przywołują liczne przypadki, gdy chłopi ukrywający Żydów za pieniądze postanowili ich ograbić i zabijali ich sami lub z udziałem sąsiadów albo też wydawali granatowej policji. Bywało też tak, że to wieś zmuszała gospodarzy do zabicia lub wydania Żydów. Wtedy następował zbiorowy podział łupów i przymykano oczy na wcześniejszą pomoc.
To nie były incydenty. Mordowanie i wydawanie Niemcom Żydów to zjawisko "może nie powszechne, ale powszednie" - pisze Engelking. Powszechnie szantażowano Żydów, uzależniając ich życie od opłat. A najniebezpieczniejsze, wywodzi Grabowski, było pomaganie Żydom z powodów altruistycznych, bo łamało zbiorowy consensus. I choć w powiecie Dąbrowa Tarnowska wielu Żydom pomagało, a osiem osób otrzymało tytuł Sprawiedliwy wśród Narodów Świata, to część niosących pomoc zamordowali Niemcy wskutek donosów sąsiadów.
Wymowny jest szacunek, jaki sporządził Grabowski. W Dąbrowie Tarnowskiej spośród Polaków pomagających Żydom 26 proc. czyniło to bezinteresownie, a 74 proc. niosło pomoc nastawioną na zysk. Z Żydów chronionych z pobudek altruistycznych przeżyło 48 proc., a tylko 6 proc. uratowało życie, gdy objęła ich pomoc interesowna. Pokazuje to, że Żydzi ukrywający się na wsi za pieniądze lub za wykonywaną pracę mieli marne szanse na przeżycie.
Nie sądzę jednak, by zabijanie Żydów przez polskich chłopów było społeczną normą, jak sugerują Grossowie. Stało się raczej krańcowym rezultatem przekonania - częściowo rodzimego, częściowo wniesionego przez Niemców - że Żydów warto i można łupić. Co w połączeniu z ich odczłowieczeniem, skutecznie przeprowadzonym przez Niemców, dawało tak liczne śmiercionośne skutki.
Nie da się, jak myślę, za najważniejszą przyczynę owego "polowania na Żydów" uznać nędzy wsi polskiej, co czyni Marcin Zaremba w arcyciekawej zresztą recenzji z eseju Grossów ("Gazeta" z 15 stycznia). Jak wynika z książek Engelking i Grabowskiego, bieda stanowiła okoliczność ważną, lecz tylko towarzyszącą spojrzeniu na Żyda jak na zbędną rzecz. Nierzadkie przypadki, gdy pod sam koniec wojny chłopi wydawali dopiero co złapanych, obdartych i niemal nagich Żydów już uciekającym Niemcom, dowodzą raczej, że chodziło tu o czyszczenie otoczenia z tego, co zawadza, a nie o działania dla zysku.
Mimo to nie powiedziałbym, jak to sugerują Grossowie, by zabijanie Żydów na polskiej wsi było po prostu częścią Zagłady. Bo to jest część historii Zagłady, ale to nie jest logika Zagłady. Nie tylko dlatego, że Żyd, spotkawszy polskiego chłopa, miał jednak większe szanse przeżycia niż przy spotkaniu Niemca. Co równie istotne, także na tę biedną i mało ucywilizowaną polską wieś docierały prądy światopoglądowe, całkiem silne jak na owe czasy wśród miejskiej inteligencji, by Żydów traktować jak równych sobie ludzi.
Polska wieś żyła według różnych logik, zgoda, na plan pierwszy w stosunkach z Żydami wysunęła się ta, której żądał okupant. Ale poświadczone relacjami liczne przejawy nawet biernego współczucia, przerażenia losem wydawanych czy zabijanych Żydów wymykają się niemieckiej logice Zagłady.
***
Wszystko to warte jest rozważań i polemik. Ale nie jest warte anatem i epitetów, jakich wobec eseju Grossów intensywnie używa choćby prof. Tomasz Nałęcz, zarzekając się zarazem, że wkrótce ją przeczyta. Co stanowi osobliwy obyczaj wśród profesorów historii.
Nałęcz twierdzi "zaledwie", że Grossowie skandalicznie obrażają Polaków. Szef "Rzeczpospolitej" Paweł Lisicki poszedł dalej. Nie tylko napisał, że Grossom chodzi o "brutalną próbę zanegowania i podważenia cierpień Polaków", a książki Grossa "mogą być uzasadnieniem dla żydowskich roszczeń majątkowych wobec Polaków". Wysnuł myśl, "że dyskusja o nich zaspokaja potrzebę tych wszystkich Polaków, którzy wobec swej kultury i polskości odczuwają mieszaninę wstydu i pogardy".
Powiedziałbym na to, że pogardę dla Polaków jako bezrozumnego tłumu, niezdolnego do samodzielnego myślenia o własnej przeszłości, wyjawia właśnie Lisicki. Historii nie tykać, już mamy właściwą, wszak porządek musi panować w Warszawie - zdaje się mówić szef "Rzeczpospolitej". Jeszcze dekadę temu takie głosy brzmiały donośnie, wpływały na myślenie wielu ludzi. Dziś poświadczają jedynie, że ich wpływ na rzeczywistość zamienił się w ucieczkę od rzeczywistości.
Bo bez złudzeń. W "polowaniu na Żydów" brały udział wioskowe elity, nie tylko męty i dewianci. To nie jest historia marginesu, tylko część polskiej historii społecznej. Historii centralnej, zważywszy na to, że jesteśmy w dużej mierze społeczeństwem pochodzenia wiejskiego.
Dlatego cienie Żydów zabitych przez Polaków powinny nam towarzyszyć dopóty, dopóki trwają polska pamięć i polska historia. Jesteśmy to winni nie tylko im, zabitym, lecz przede wszystkim sobie.
Źródło: http://wyborcza.pl/1,111789,8987303,W_imieniu_zamordowanych_Zydow.html?as=1&startsz=x