Menu
AktualnościNAGRODY POLIN 2024 ZAPOWIEDŹ WYDAWNICZA - Oto widać i oto słychać Live stream - European Holocaust Research Infrastructure Academic Conference European Holocaust Research Infrastructure Academic Conference
Nowa publikacja - ŻYDZI W WALCE Z NIEMCAMI
subskrybuj
NEWSLETTER |
Zagłada Żydów.
PAMIĘTNIK
Zagłada Żydów.
NIE WIEMY CO PRZYNIESIE NAM KOLEJNA GODZINA ...
Zagłada Żydów.
Aryjskiego Żyda wspomnienia, łzy i myśli Sewek Okonowski, oprac. Marta Janczewska
PISZĄCY TE SŁOWA JEST PRACOWNIKIEM
CZYTAJĄC GAZETĘ NIEMIECKĄ ...
Zagłada Żydów.
Zagłada Żydów.
ŻADNA BLAGA, ŻADNE KŁAMSTWO ...
Zagłada Żydów.
TYLEŚMY JUŻ PRZESZLI ...
WŚRÓD ZATRUTYCH NOŻY ...
PO WOJNIE, Z POMOCĄ BOŻĄ, JUŻ NIEBAWEM ...
Zagłada Żydów.
SNY CHOCIAŻ MAMY WSPANIAŁE ...
Zagłada Żydów.
Mietek Pachter
Zagłada Żydów.
OCALONY Z ZAGŁADY
ZAGŁADA ŻYDÓW. STUDIA I MATERIAŁY
... TĘSKNOTA NACHODZI NAS JAK CIĘŻKA CHOROBA ...
Raul Hilberg
Monika Polit
Dariusz Libionka i Laurence Weinbaum
Zagłada Żydów.
Jan Grabowski
Stanisław Gombiński (Jan Mawult)
Holocaust Studies and Materials
Żydów łamiących prawo należy karać śmiercią!
Zagłada Żydów.
Wybór źródeł do nauczania o zagładzie Żydów
W Imię Boże!
Zagłada Żydów.
Żydzi w powstańczej Warszawie
Reportaże z warszawskiego getta
Notatnik
Holocaust
Źródła do badań nad zagładą Żydów na okupowanych ziemiach polskich
Zagłada Żydów. Studia i Materiały
Prowincja noc.
Utajone miasto.
Sprawcy, Ofiary, Świadkowie.
Zagłada Żydów. Studia i Materiały
"Jestem Żydem, chcę wejść!".
Zagłada Żydów. Studia i Materiały
'Ja tego Żyda znam!'
'Szanowny panie Gistapo!'
aaa
Centrum Badań nad Zagładą Żydów
ul. Nowy Świat 72, 00-330 Warszawa; Palac Staszica pok. 120 e-mail: centrum@holocaustresearch.pl Truth About Camps, czyli Polacy, nic się [w 1942 r.] nie stałoTruth About Camps, czyli Polacy, nic się [w 1942 r.] nie stało18.02.2016 06:32:26
artykuł pochodzi z 8 tomu (2012) rocznika "Zagłada Żydów. Studia i Materiały" Truth About Camps, czyli Polacy, nic się [w 1942 r.] nie stało
1 września br. pojawiła się anonsowana od jakiegoś czasu, przygotowana przez Instytut Pamięci Narodowej strona internetowa „Niemieckie obozy zagłady i obozy koncentracyjne w okupowanej Polsce”[1]. Fakt ten został odnotowany przez Polską Agencję Prasową, prasę i różne portale internetowe. Jak czytamy w enuncjacji autorów tego projektu, strona zawiera „podstawowe informacje o obozach zagłady i obozach koncentracyjnych utworzonych przez III Rzeszę Niemiecką na terenach okupowanej Polski podczas II wojny światowej”. Jak wiadomo, bezpośrednim impulsem do podjęcia tej inicjatywy było sformułowanie Polish death camp, jakie pojawiło się w przemówieniu prezydenta Stanów Zjednoczonych Baracka Obamy. Autorzy strony IPN nie nawiązują jednak do tego wprost. Mowa jedynie o dyskursie prasowym: „Gdy w światowych mediach pojawiają się krzywdzące określenia, przypisujące zorganizowanie tych obozów narodom okupowanym, przypominamy, że jedyną i pełną odpowiedzialność za stworzenie «fabryk śmierci» ponoszą Niemcy”. Wszelako nie podano, kto, gdzie i kiedy przypisywał Polakom czy innym narodom okupowanej Europy utworzenie obozów zagłady i obozów koncentracyjnych. Uściślenia takiego nie ma także w wywodzie kierownika projektu, dr. Sławomira Kalbarczyka z warszawskiej centrali IPN. Przekonuje on natomiast usilnie, że stosowanie określenia Polish death camps „sugeruje, że twórcami i zarządcami tych obozów byli Polacy”. Moim celem nie jest podejmowanie dyskusji o kwestiach natury semantycznej, uważam natomiast, że posługiwanie się taką frazą bynajmniej nie oznacza rewizjonizmu historycznego. Nie znam żadnej wypowiedzi, z której by wynikało, że Adolf Hitler, Heinrich Himmler, Reinhard Heydrich, Odilo Globocnik i inni przywódcy nazistowscy mieli polskie korzenie. Przypisywanie „światowym mediom” tak głębokiej ignorancji lub, co gorsza, intencji manipulowania opinią publiczną w celu wywołania antypolskich nastrojów, budzi moje zdumienie. W tym miejscu interesują mnie dwie kwestie: 1. treści, które uznano za potrzebne przedstawić zagranicznemu odbiorcy, bo do niego przekaz ten jest przede wszystkim skierowany, oraz sposób ich prezentacji; 2. traktowanie przez IPN problematyki związanej z eksterminacją Żydów. Strona składa się ze wstępu dr. Kalbarczyka (Misja strony – w imię prawdy historycznej) i pięciu bloków tematycznych (Zaczęło się w Rzeszy, Polacy pod okupacją, Represje wobec Polaków, Niemieckie obozy, Zagłada Żydów). Z punktu widzenia roli, jaką ma odgrywać portal IPN, szczególne znaczenie mają dwa ostatnie opracowania. Pod głównym tekstem bloku Niemieckie obozy podpisała się dr Maria Wardzyńska, pracownica Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce, a następnie IPN. Każdego, kto oczekuje rzeczowej i wyczerpującej informacji, potraktował bowiem poważnie zapowiedzi rzecznika Instytutu, czeka spore rozczarowanie. Informacje na temat niemieckiego terroru na ziemiach polskich, a w szczególności systemu obozowego są niezwykle ogólnikowe. Na przykład zapis, że obóz koncentracyjny w Brzezince powstał w 1941 r., jest nieprecyzyjny i niejasny. Poetyka tego tekstu w niektórych miejscach wywołuje żywe skojarzenia ze stylistyką PRL-owską, choćby we frazie „Niemcy hitlerowskie planowały unicestwić nie tylko państwo, ale także naród polski”. Co gorsza, w wielu miejscach pojawiają się poważne błędy faktograficzne. Nie jest na przykład prawdą, że KL Lublin (Majdanek) został utworzony w sierpniu 1941 r. Decyzja o jego budowie zapadła podczas wizyty Himmlera w Lublinie w lipcu 1941 r., lecz pierwsza grupa więźniów (jeńcy sowieccy) została osadzona w październiku, Polacy zaś pod koniec grudnia tego roku. Członkami załóg obozów zagłady nigdy nie byli funkcjonariusze gestapo, nie mordowano tam również Polaków pomagających Żydom. Takie tezy powielała, dość zresztą skutecznie, propaganda PRL. Informacje o mordowaniu dzieci polskich deportowanych z Zamojszczyzny w obozie w Chełmnie nad Nerem nie znajdują potwierdzenia w źródłach. Jeszcze większe zdumienie budzi teza o gazowaniu dzieci z Zamojszczyzny w obozie zagłady w Sobiborze. Do innych błędów i przeinaczeń dotyczących funkcjonowania obozów zagłady odniosę się w dalszej części mojego tekstu. W skromniutkiej części poświęconej sprawcom („Funkcjonariusze obozów”) znajdujemy pięć (!) bardziej niż lakonicznych notek na temat kierujących obozami SS-manów. Dowiadujemy się na przykład, że Christian Wirth od 1941 r. był komendantem obozu w Bełżcu, a w 1942 r. pełnił funkcję inspektora obozów zagłady akcji „Reinhardt”. Nie ma potrzeby dowodzić, że taki poziom ogólności pozbawia ten przekaz wszelkiej wartości poznawczej. Każda „nota” uzupełniona jest o cytat źródłowy. W polskiej odsłonie strony podano je wszystkie w wersji anglojęzycznej, co jest jednym z wielu przejawów charakterystycznego dla tego projektu niedbalstwa. Z niewiadomych powodów oprócz Wirtha nie zamieszczono biogramów pozostałych komendantów obozów akcji „Reinhardt”. „Informacje” na temat Wirtha podawane są za pracą izraelskiego badacza Icchaka Arada. Jaki sens ma edukowanie świata za pomocą klasycznych, pochodzących sprzed ćwierćwiecza (pierwsze wydanie w 1987 r.) wydawnictw, trudno doprawdy dociec. Najnowsza, jedyna zresztą, monografia obozu zagłady w Bełżcu, autorstwa Roberta Kuwałka, została wydana w 2010 r. w Lublinie. Obecnie jest tłumaczona na język niemiecki i francuski. Pozostaje ona jednak, jak wnoszę z zamieszczonych na portalu IPN zapisów, całkowicie jego autorom nieznana. Przykłady pomyłek i przeinaczeń zamieszczonych w części poświęconej kolejnym obozom (teksty te nie są podpisane) można mnożyć. Stwierdzenie, że Bełżec był położony „w centrum GG”, jest co najmniej dyskusyjne. Data powstania obozu (1 listopada 1941 r.) jest kompletnym wymysłem. Pierwsze deportacje do tego ośrodka zagłady nastąpiły 17, nie zaś 15 lub 16 marca. Trwały one do połowy grudnia, nie zaś do listopada 1942 r. W imieniu jednego z komendantów pojawił się błąd – Gotlob, powinno być Gottlieb Hering. Biorąc pod uwagę nieznajomość podstawowej literatury przedmiotu, nie dziwi podawanie zawyżonych szacunków dotyczących liczby ofiar tego obozu (500–600 tys.). Na podstawie depeszy Hermanna Höflego, szefa sztabu akcji „Reinhardt”, do Franza Heima, zastępcy dowódcy Policji Bezpieczeństwa w GG, wysłanej w styczniu 1943 r., w najnowszych opracowaniach podaje się, że śmierć poniosło w Bełżcu ponad 434 508 Żydów[2]. Artykuł na temat tego dokumentu, autorstwa brytyjskiego historyka Stephena Tyasa, opublikowany został w tomie wydanym w 2004 r. przez IPN[3]. Nie ma natomiast żadnych dowodów na zamordowanie w Bełżcu 1500 Polaków. Taka wykładnia prezentowana była w celach propagandowych w PRL. Wiadomo natomiast dokładnie, z jakich krajów kierowano transporty do Bełżca. Tego „szczegółu” na stronie IPN nie znajdziemy. Ale nawet do ogólnej informacji o pochodzeniu ofiar wkradł się błąd: ginęli tam bowiem nie tylko „obywatele okupowanej przez Niemców Europy”, lecz także obywatele Rzeszy oraz bynajmniej nieokupowanej Słowacji. Nie dowiemy się też niczego o losie ostatnich więźniów Bełżca. W czerwcu 1943 r. wywieziono ich do Sobiboru, i o dalej? Nie znamy też liczby osób ocalałych z tego obozu. Tak samo jak wielu innych podstawowych danych. Jeszcze gorzej jest w wypadku noty dotyczącej obozu zagłady w Chełmnie nad Nerem. Czytamy, że zginęło tam 200–300 tys. osób, „głównie Żydów”. Takie szacunki pojawiają się w starszych publikacjach (nawet firmowanych przez Yad Vashem), natomiast z nowszych krajowych opracowań wynika, że liczba ofiar obozu to nieco ponad 150 tys. Żydów (np. tekst Juliana Baranowskiego zamieszczony w publikacji Ośrodek zagłady w Chełmnie nad Nerem i jego rola w hitlerowskiej polityce eksterminacyjnej, Łódź–Konin 1995, wydanej przez Muzeum Okręgowe w Koninie przy współudziale GKBZHwP, s. 24). Co do kwestii mordowania w obozie w Chełmnie dzieci z Zamojszczyzny, 82 dzieci z czeskich Lidic czy 5 tys. jeńców sowieckich – opinie badaczy są niezwykle ostrożne. Tymczasem na stronie IPN wszystko to podaje się jako pewnik. Największym kuriozum jest jednak wymienianie pośród ofiar obozu Żydów z… Holandii i Węgier z pominięciem 20 tys. Żydów z Rzeszy, Czech i Luksemburga, deportowanych do getta łódzkiego jesienią 1941 r., a stamtąd w większości do Chełmna! Na stronie internetowej Muzeum Okręgowego w Koninie podaje się nieco wyższe szacunki ofiar (160–200 tys.), lecz już informacja o dzieciach z Lidic traktowana jest jako „mniej pewna”. Rolą IPN powinno być, jak się wydaje, prowadzenie badań z prawdziwego zdarzenia, nie zaś powtarzanie i utrwalanie niesprawdzonych pogłosek wprowadzonych do obiegu naukowego w okresie PRL. W wypadku Majdanka podano co prawda szacunek liczby ofiar za stroną internetową Państwowego Muzeum, lecz przez zastosowanie skrótów całkowicie zaciemniono historię obozu. Stwierdzenie, że obóz był budowany od 1941 r., jest poznawczo nic niewarte. W odniesieniu do akcji „Erntefest” – największej jednorazowej egzekucji podczas drugiej wojny światowej – nie podano liczby ofiar (18 tys. w Lublinie, 42 tys. ogółem; o obozach pracy w Poniatowej i Trawnikach, do których wywieziono Żydów z getta warszawskiego i które zostały zlikwidowane podczas akcji „Erntefest”, w ogóle na portalu IPN nie wspomniano). Podana liczba komór gazowych na Majdanku (siedem) pochodzi z przestarzałych publikacji. W rzeczywistości istniały trzy. Filii KL Lublin nie „zorganizowano” w Budzyniu i innych miejscach, ale z istniejących obozów pracy przymusowej utworzono filie Majdanka. Nie wymieniono obozu w Bliżynie, który był filią Majdanka, wymieniono natomiast obóz w Puławach, który nigdy nie miał statusu podobozu. Próżno szukać opisu obozu przy ul. Lipowej w Lublinie, w którym przetrzymywano ponad 2 tys. żołnierzy pochodzenia żydowskiego, wziętych do niewoli we wrześniu 1939 r. i zamordowanych podczas akcji „Erntefest”. Na Majdanek trafiali nie tylko więźniowie z „terenów okupowanych ZSRR” (to odnosi się do Białorusinów), lecz także ze wschodnich województw Drugiej Rzeczypospolitej (Ukraińcy, Polacy, Żydzi). W tekście o obozie zagłady w Sobiborze pojawia się zawyżona liczba ofiar (250 tys.), aczkolwiek można argumentować, że funkcjonuje ona nadal w obiegu naukowym. Szkolnym błędem jest natomiast stwierdzenie, że od listopada 1942 r. do Sobiboru kierowano Żydów z Holandii, Francji i Belgii. Transporty z Holandii, o czym bardzo dokładnie wiadomo, zaczęły przybywać do Sobiboru w marcu 1943 r. Podobnie transporty z Francji. O Żydach z Belgii w Sobiborze nikt dotychczas nie słyszał. Ginęli oni w Auschwitz, Buchenwaldzie i Bergen-Belsen. We wrześniu 1943 r. kierowano do Sobiboru nie tylko transporty z ZSRR, lecz także z Lidy i Wilna… Wśród ofiar obozu nie wymieniono w ogóle Żydów słowackich. W Sobiborze zabijano w trzech, a nie w czterech komorach gazowych. W wypadku obozu zagłady w Treblince „zapomniano”, że mordowano tam Żydów z dystryktu radomskiego (największe getta w Częstochowie, Kielcach i Radomiu) oraz z okręgu Białystok. Wiedza na ten temat jest powszechna, nie trzeba nawet sięgać do literatury specjalistycznej. Definicja obozów zagłady jako miejsc, w których eksterminowano „głównie Żydów i Romów”, pozostaje daleko niewystarczająca. W notce na temat akcji „Reinhardt” nie podano podstawowych informacji, na przykład kiedy ją rozpoczęto, kiedy zakończono, skąd wzięła się nazwa. Nie ma, jak sądzę, potrzeby wymieniania kolejnych pomyłek. Wymienione przykłady są wystarczająco kompromitujące. Drugi z najbardziej interesujących nas tekstów, Zagłada Żydów, napisał Jan Żaryn, szef Biura Edukacji Publicznej IPN za kadencji Janusza Kurtyki, profesor Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, historyk Kościoła katolickiego w PRL, autor licznych publikacji na tematy kościelne oraz dotyczących historii obozu narodowego, aktywny uczestnik życia politycznego. Jego tekst, podobnie jak tekst dr Wardzyńskiej, jest niezwykle ogólnikowy. W odniesieniu do okresu przedwojennego pojawia się rytualna formuła, że „napięcia” polsko-żydowskie, których nasilenie przypadło na koniec lat trzydziestych, miały „głównie podłoże ekonomiczne”. Oznacza to, że autor nie przeczytał ze zrozumieniem tekstów Romana Dmowskiego, Jędrzeja Giertycha, Tadeusza Gluzińskiego, Karola Stojanowskiego, ks. Stanisława Trzeciaka i setek ich naśladowców, a także roczników prasy nacjonalistycznej. Nienawiść polskiej prawicy do Juliana Tuwima raczej nie wynikała z faktu, że był on łódzkim fabrykantem, tak samo jak spędzająca sen z powiek Zofii Kossak-Szczuckiej w 1936 r. zmora przechodzących masowo na katolicyzm wyznawców judaizmu, oznaczająca dla niej ni mniej ni więcej tylko finis Poloniae[4], nie płynęła z rachunku ekonomicznego. Twórcy antyżydowskiej literatury i liderzy antysemickich organizacji byliby z pewnością zdumieni, słysząc, że przypisuje się im redukowanie znaczenia „niebezpieczeństwa żydowskiego” do kwestii gospodarczych. Żaryn popełnia przy tym nadużycie, pisząc o stosunku Polaków i Żydów, gdy w rzeczywistości podejście do Żydów i „kwestii żydowskiej” było zróżnicowane. Nie dowiemy się, że głównymi rzecznikami jej radykalnego rozwiązania byli nacjonaliści wszelkich odcieni, popierani przez Kościół katolicki. Informacje na temat polityki nazistów w Trzeciej Rzeszy są przerażająco ogólnikowe. Co to znaczy np., że „[e]liminacja Żydów została wpisana przez Niemców także w cele wojny”? Inne sformułowania odstraszają nieporadnością: „Pierwszych zbrodni na polskich Żydach Niemcy dopuścili się w trakcie działań wojennych przeciwko Polsce we wrześniu 1939 r., mordując 7 tys. cywilnych wyznawców religii mojżeszowej”. Cywilnych wyznawców?! Autor miał w ręku jakieś opracowania, lecz dokonując skrótów, w wielu miejscach minął się w prawdą. Proces gettoizacji odbywał się stopniowo, a niektóre getta, wbrew temu, co pisze, były otwarte. Nieuprawnione generalizacje stanowią efekt przeniesienia sytuacji w getcie warszawskim na inne skupiska żydowskie. Na przykład prasa konspiracyjna była fenomenem getta warszawskiego. Nie we wszystkich gettach toczyło się życie polityczne, w getcie warszawskim aktywni byli – o czym Żaryn, co muszę z najwyższym zdumieniem odnotować, zapomina – komuniści! I tym razem wywód jest mało precyzyjny, z punktu widzenia informacyjnego bezwartościowy – gdy mowa o rozstrzeliwaniach na Wschodzie, nie pada nazwa Einsatzgruppen, nie pojawiają się, z wyjątkiem Ponar, dane liczbowe. Dyskusyjne jest stwierdzenie, że Polacy biorący czynny udział w pogromach Żydów latem 1941 r. (powinno się mówić raczej o mordach) byli „inspirowani bądź przymuszani” przez Niemców. O ile badania prowadzone przez wiele miesięcy przez historyków i prokuratora IPN ujawniły w niektórych przypadkach niemiecką inspirację, podczas gdy w innych były to działania spontaniczne, o tyle motyw przymusu ze strony Niemców pojawił się w zeznaniach osób oskarżonych o popełnianie przestępstw na Żydach i powinien być traktowany raczej jako strategia obronna. Autor jest na bakier z podstawową faktografią. Na konferencji w Wannsee nie podjęto żadnych decyzji o „ostatecznym rozwiązaniu”, ale dyskutowano kwestie wykonawcze. Mógłby się o tym dowiedzieć, czytając np. biuletyn IPN „Pamięć.pl” (Notka o zamachu na Heydricha w nr. 2 z 2012 r., s. 5). Wannsee to nie miejscowość koło Berlina, lecz jego dzielnica. Przedstawiciel Hansa Franka otrzymał wprawdzie obietnicę, że deportacje rozpoczną się w pierwszej kolejności od GG, niemniej trwały już przecież wywózki Żydów z getta łódzkiego do Chełmna. Stwierdzenie: „W sumie sztab akcji «Reinhardt» i trzy obozy śmierci zatrudniały 92 Niemców i 300–350 strażników, najczęściej pochodzenia ukraińskiego”, to efekt kompletnego niezrozumienia. W literaturze wśród około 450 podległych Globocnikowi Niemców wymienia się 92 przybyłych na Lubelszczyznę funkcjonariuszy realizujących koordynowany przez kancelarię Hitlera program „eutanazji” (kryptonim T4). Liczba ta pochodzi z raportu Globocnika z 27 października 1943 r. Fakt, że to oni stanowili trzon załóg obozów zagłady (w każdym zatrudnionych było 20–30 SS-manów). Sztabowi akcji „Reinhardt”, o czym powszechnie wiadomo, podlegały jednak poważniejsze siły, składające się z jednostek policji i pododdziałów z obozu szkoleniowego SS w Trawnikach. Z tekstu Żaryna nie dowiemy się, że członkowie tej formacji rekrutowani byli głównie spośród jeńców sowieckich. W odniesieniu do powstania w getcie warszawskim Żaryn nie podaje nazwiska dowódcy ŻZW Pawła Frenkla, jak też znacznie zawyża straty niemieckie (ponad 80 zabitych!). Powstanie przeżyły setki osób, które wydostały się na aryjską stronę, a także tysiące deportowanych do obozów pracy przymusowej w Trawnikach, Poniatowej i Budzyniu. Żaryn nie wymienia tych nazw, twierdzi natomiast, że w latach 1942–1944 rozstrzelano w obozach pracy (Płaszowie, Majdanku, Oświęcimiu, Stutthofie) „setki tysięcy Żydów”. Skąd takie szacunki, nie wiadomo. Majdanek, czego Żaryn mógłby dowiedzieć się ze strony, której jest współautorem, nie był obozem pracy, lecz obozem koncentracyjnym wykorzystywanym jako obóz zagłady w czasie akcji „Reinhardt”, a funkcję obozu pracy pełnił dodatkowo. Twierdzenie, że „głównym koordynatorem organizacji masowej likwidacji narodu żydowskiego był Adolf Eichmann”, nie jest prawdziwe w odniesieniu do GG. Jego lokalnym odpowiednikiem był szef sztabu akcji „Reinhardt” Höfle, który organizował transporty do Bełżca, Sobiboru i Treblinki. Listę błędów, niejasności i przeinaczeń można jeszcze wydłużyć. Biorąc pod uwagę sympatie i inspiracje ideowe Jana Żaryna, nie może specjalnie dziwić fakt, że szczególnie pasjonuje go problematyka żydowska. O ile jednak jego teksty na inne tematy to często wartościowa literatura historyczna, o tyle wypowiedzi poświęcone kwestiom polsko-żydowskim to wydawnictwa, abstrahując od ich poziomu merytorycznego, traktujące problematykę Zagłady – najdelikatniej rzecz ujmując – wybitnie instrumentalnie. Co gorsza, jako szef BEP Żaryn był kreatorem polityki historycznej. Odpowiedzialny jest za uwiąd prowadzonych w IPN badań nad Zagładą, a także kompletne fiasko programu Index, mającego na celu opisanie i analizę przypadków represji w następstwie pomocy udzielonej Żydom, a co za tym idzie zmarnowanie ludzkiej energii i publicznych pieniędzy. Jako jeden z recenzentów tego programu zdumiony jestem faktem, że osoba tak stronnicza i tak jednoznacznie kojarząca się politycznie (Żaryn jest m.in. członkiem komitetu poparcia Marszu Niepodległości, organizowanego przez środowiska skrajnie prawicowe 11 listopada) została po raz kolejny desygnowana do obrony polskiej racji stanu. Dlaczego nie poproszono o napisanie takiego tekstu choćby dr. Adama Puławskiego z lubelskiego IPN, historyka o uznanym za granicą dorobku, a w dodatku współautora pakietu edukacyjnego o zagładzie polskich Żydów wydanego przez IPN w 2005 r.[5]? Pozostaje to kolejną tajemnicą funkcjonowania tej instytucji. Pozostałe teksty, autorstwa Anny Jagodzińskiej z Biura Udostępniania i Archiwizacji Dokumentów IPN („Zaczęło się w Rzeszy”), Jana Daniluka – rzecznika oddziału IPN w Gdańsku („Polacy pod okupacją”) i Sebastiana Piątkowskiego – jedynego w tym gronie specjalisty od tematyki okupacyjnej („Represje wobec Polaków”), traktować należy jako materiał uzupełniający. Najważniejsza jest rzecz jasna kwestia represji wobec Polaków za pomoc udzielaną Żydom – temat pojawia się w tekstach Daniluka i Piątkowskiego. Ten pierwszy słusznie pisze o całym spektrum polskich postaw i utrzymującym się antysemityzmie oraz przypomina, że sprawy te są przedmiotem badań i licznych kontrowersji. Jeśli jednak chodzi o zorganizowaną pomoc Żydom („Żegota”), to nie miała ona charakteru ogólnokrajowego, lecz z różnych względów ograniczała się do Warszawy, w daleko mniejszym stopniu działania takie realizowano w Krakowie i Lwowie. Niestety, autor podaje błędną nazwę – Rada Pomocy Żydów, powinno być oczywiście Rada Pomocy Żydom. Stwierdzenie, że „część Żydów” zalazła schronienie w zakonach, razi nie tylko pod względem językowym. Na pochwałę zasługuje zaś podanie najbliższego rzeczywistości szacunku uratowanych na ziemiach polskich Żydów (30–35 tys.), podczas gdy zazwyczaj przywoływane są liczby daleko wyższe (100 tys.). Nie jest natomiast prawdą, że Polskie Państwo Podziemne surowo karało każdy przypadek działalności antyżydowskiej, z różnych powodów ukarano bardzo niewielu szmalcowników i donosicieli. W tekście Piątkowskiego nacisk położony został na system nazistowskich represji, a przypadki pomocy udzielanej Żydom wyrwane są, niestety, z szerszego kontekstu. Na plus zapisać trzeba fakt odejścia od stereotypu, zgodnie z którym Niemcy bezwzględnie stosowali karę śmierci za pomaganie Żydom. Teraz wspomina się nieśmiało o osadzaniu pomagających w obozach koncentracyjnych, choć klarowność wywodu pozostawia wiele do życzenia („Ci z Polaków aresztowanych za pomoc udzielaną Żydom, którym udało się uniknąć śmierci w egzekucjach, byli zazwyczaj kierowani do obozów koncentracyjnych”). W rzeczywistości osoby aresztowane za udzielanie pomocy Żydom stawały przed sądami specjalnymi, które zasądzały karę śmierci, często zmienianą na kary więzienia lub osadzenia w obozie koncentracyjnym. Trudno zrozumieć nieporadność językową, gdyż autor opisywał przecież dokładnie te kwestie, również na łamach naszego rocznika. Tak czy inaczej oba teksty, pomimo pewnych niedociągnięć, mają daleko większą wartość poznawczą aniżeli najważniejsze teksty zamieszczone na portalu – poświęcone obozom i Zagładzie. W zakończeniu swojego ideowego exposé dr Kalbarczyk stwierdza: „Mamy nadzieję, że strona, którą udostępniamy w rocznicę napaści hitlerowskich Niemiec na Polskę, spełni nasze oczekiwania i przyczyni się do wyeliminowania fałszującego prawdę historyczną pojęcia «polskich» obozów śmierci czy zagłady”. Moje odczucia są zgoła odmienne. Liczba błędów i przeinaczeń pojawiająca się w najważniejszych zamieszczonych na stronie tekstach, nawet w sprawach doskonale znanych, niedbałość redakcyjna szokują. Na ostatecznym kształcie prac nad portalem zaważyły pośpiech, związany, jak sądzę, z koniecznością ukończenia pracy w terminie – na 1 września, a także założenia ideowe. Znajomość tematyki okazała się kwestią o znaczeniu drugorzędnym. Informacje dostępne w Wikipedii, na dziesiątkach stron poświęconych zbrodniom nazistowskim, nie wspominając już o stronach internetowych muzeów i miejsc pamięci, są nie tylko o wiele dokładniejsze, ale przede wszystkim zawierają mniej błędów. Gdyby za tą inicjatywą nie stała tak ważna w polskim życiu publicznym instytucja jak IPN, sprawę należałoby litościwie przemilczeć. Przykład ten dowodzi kiepskiego przygotowania Instytutu do zajmowania się problematyką okupacyjną. Pocieszające jest jedynie to, że przeciętnemu odbiorcy zagranicznemu trudno będzie do tej skarbnicy niewiedzy dotrzeć. Szczególnie zasmuca mnie jednak obecne w wypowiedzi dr. Kalbarczyka, zatytułowanej W imię prawdy historycznej, odwołanie do kontekstu rocznicowego. Pisząc o uruchomieniu portalu w rocznicę wybuchu wojny z Niemcami, zapomniał dodać, że w 2012 r. przypada 70. rocznica rozpoczęcia masowej eksterminacji Żydów polskich. O tym fakcie nie tylko on zapomniał, zapomniał cały[6], pochłonięty walką z antypolskimi wiatrakami IPN. Postscriptum Już po napisaniu powyższych uwag zapoznałem się z najnowszym, szóstym numerem biuletynu „Pamięć.pl”. Znajdziemy w nim cztery materiały związane z tematem mojej polemiki: artykuł wstępny redaktora naczelnego, reklamę portalu internetowego, przestrogi przed skutkami braku polityki historycznej oraz tekst o Tymczasowym Komitecie Pomocy Żydom. Tego ostatniego tekstu, zamieszczonego w dziale „Kalendarium”, z braku miejsca nie omawiam. Wystarczy stwierdzić tylko, że raz jeszcze kwestia pomagania Żydom staje się ważniejsza od samej Zagłady. W zapowiedzi strony internetowej przypomniano o użyciu sformułowania Polish death camp przez prezydenta Baracka Obamę i wyrażono obawę o jego zrozumienie przez bliżej nieokreślonego „mniej zorientowanego odbiorcę”. Jedynym ratunkiem ma być „dostarczający rzetelnej informacji na ten temat” portal IPN. Określenie „rzetelny” w odniesieniu do portalu pojawiło się też w enuncjacji redaktora naczelnego „Pamięci.pl” Andrzeja Brzozowskiego („baza rzetelnej wiedzy na temat hitlerowskiej machiny zagłady”, „przybliżający prawdziwą historię niemieckich obozów koncentracyjnych”). Czy redaktor nie rozróżnia obozów zagłady i obozów koncentracyjnych? Znajdziemy tu też niestety insynuację pod adresem urzędnika przygotowującego przemówienie prezydenta Obamy („miejmy nadzieję, że [urzędnik był – D.L.] tylko niezorientowany”. Redaktor Brzozowski nie może się zdecydować, czy w kwestii powtarzania frazy Polish death camps chodzi o stereotyp, czy o „brak elementarnej wiedzy”. Oświadczenie, że portal ma być „nową bronią w tej batalii”, świadczy o tym, że pomimo zmiany redakcji i tytułu mamy do czynienia z kontynuacją, nie zaś rzeczywistą zmianą linii programowej biuletynu. Artykuł Andrzeja Brzozowskiego to jednak dopiero uwertura do apelu dr Joanny Lubeckiej z krakowskiego IPN pod wiele mówiącym tytułem Jak rozpętaliśmy drugą wojnę światową… Już w pierwszym zdaniu autorka zdradza, że ma o Zagładzie pojęcie raczej niewielkie. Jan Karski nie był bowiem „pierwszym człowiekiem, który poinformował Zachód o Holokauście”. Kwestie historyczne, tak samo zresztą jak dla twórców portalu IPN, są z jej punktu widzenia najwyraźniej drugorzędne wobec grozy sytuacji. Lubecka wieszczy, że jeśli pozostaniemy bierni, za sto lat wszyscy będą mówić o „polskich obozach zagłady”. W domyśle, to na Polaków spadnie odpowiedzialność za wymordowanie Żydów. Na to, że ten katastroficzny scenariusz się ziści, wskazują wszystkie znaki na niebie i ziemi. W 2009 r. polski MSZ interweniował w tej sprawie 103 razy, „w tym 76 razy w Europie”. Tutaj dochodzimy do sedna problemu. Doktor Lubecka, tak jak wielu innych komentatorów i rzesza „obrońców dobrego imienia”, staje się ofiarą propagandy, jaką uprawia, walczy z zagrożeniem, które sama stwarza. Gdy mówi o „skandalicznej wypowiedzi Baracka Obamy”, dokonuje manipulacji. Nie tylko odnosi się bowiem do wyrwanych z kontekstu słów, lecz co gorsza kontekst ten neguje, a nawet fałszuje. Nie mówiąc już o tym, że sarkastyczne docinki wobec niedouczonego, jak można mniemać, „absolwenta Harvardu”, są po prostu nie na miejscu. Insynuacje wobec prezydenta Stanów Zjednoczonych są nie tyle bałamutne, ile niemądre. Tak samo jak odwoływanie się do teorii spiskowej, wedle której za ugruntowaniem w publicznym dyskursie wyrażenia „polskie obozy zagłady” stoją Niemcy (nie przypadkiem było tam najwięcej interwencji polskiego MSZ), zainteresowane rewizją historii, oddzieleniem „zwykłych Niemców” od zbrodni nazizmu. Pojawianie się określenia „polskie obozy zagłady” jest zgodnie z tą wykładnią elementem „niemieckiego marketingu politycznego”, czytelnikowi wmawia się zaś, że pojawianie się ich w niemieckiej prasie nie jest bynajmniej przypadkowe. Argument, że autorom takich wypowiedzi chodzi o określenie geograficzne, że posłużyli się skrótem, jest – w tym ujęciu – zwykłym mydleniem oczu. Zwłaszcza że jednocześnie unika się geograficznego określania nazw obozów znajdujących się na terytorium Rzeszy. Doktor Lubecka zastanawia się poważnie, dlaczego o nazistowskim obozie koncentracyjnym w Dachau nie pisze się jako o niemieckim obozie koncentracyjnym w Dachau. Przy okazji, na portalu internetowym IPN pojawia się obóz koncentracyjny w Stutthofie, który bynajmniej nie leżał na okupowanych ziemiach polskich, lecz na obszarze Wolnego Miasta Gdańska… Ten błąd nie zostaje sprostowany, choć wystarczy spojrzeć do dowolnego atlasu historycznego, a nawet na mapę reprodukowaną na portalu. Podobnie jest z obozem w Gross-Rosen, który również znajdował się poza obszarem II RP. Napis nad mapą głosi co prawda, że zaznaczono na niej obozy zagłady i obozy koncentracyjne „na ziemiach polskich”, trudno jednak takie podejście potraktować inaczej niż jako mentalne dziedzictwo PRL. Wracając do wywodów dr Lubeckiej – zapomina ona o pojawieniu się owego fatalnego określenia w Medalionach Zofii Nałkowskiej, co przypomniał redaktor naczelny „Krytyki Politycznej” Sławomir Sierakowski w studiu telewizyjnym TVN24[7]. Z Wikipedii mogłaby się dowiedzieć, że w październiku 1944 r. pod tytułem Polish Death Camp opublikowano fragment książki Jana Karskiego poświęcony obozowi zagłady w Bełżcu (zob. s. 642). Cały artykuł dostępny jest zresztą w archiwum internetowym. W nagłówku czytamy, że to wspomnienia polskiego oficera, który w przebraniu strażnika wszedł na teren „Nazi execution grounds in Bełżec”[8]. Czy dr Lubecka nie zna tego tekstu, który w zupełnie nowym świetle każe traktować cały problem? A redakcja „Pamięci.pl”? Nie jestem zwolennikiem stosowania określenia „polskie obozy zagłady”, dopominam się natomiast o zaprzestanie podgrzewania histerii i fobii, o rzeczową analizę problemu, a zwłaszcza o odpowiedzialne informowanie czytelników. Nie koniec na tym, dr Lubecka stawia tezę, że stosowanie frazy „polskie obozy” miało jakoby „doprowadzić do powstania u części osób przekonania” o polskiej współodpowiedzialności za Zagładę. Dowodem mają być badania przeprowadzone w „wybranych amerykańskich szkołach”, z których wynika, że większość uczniów utożsamia Polaków z nazistami. Jakie badania, gdzie, kiedy i przez kogo przeprowadzone, tego się oczywiście nie dowiemy. Czy to efekt lektury prasy niemieckiej, tygodników „Der Spiegel” i „Focus”? A jak sprawa ma się w Niemczech, ilu niemieckich uczniów twierdzi, że Polacy to naziści? A wreszcie, w ilu spośród 103 interwencji MSZ chodziło o rzeczywiste negowanie niemieckiej odpowiedzialności za zagładę Żydów? Pozostawiając z braku miejsca i czasu na boku dalsze rozważania dr Lubeckiej, skupmy się na konkluzjach. Twierdzi ona, że stoimy przed alternatywą: albo obronimy się własną polityką historyczną, albo świat uwierzy, że „rozpętaliśmy II wojnę światową”. Polityka historyczna to wedle niej pryncypialne reagowanie na każdy przejaw rewizjonizmu i pilnowanie, by stosowana była właściwa terminologia. Zbrodnie niemieckie, nie zaś hitlerowskie czy nazistowskie. Problem w tym, że nawet w tekstach zamieszczonych na portalu IPN mowa o „hitlerowcach”. Pechowo, określenie „hitlerowski” pojawia się również w enuncjacji redaktora Andrzeja Brzozowskiego. Co jednak będzie, gdy wyrugujemy określenie „polskie obozy”, czy pojawi się, bo przecież jakiś straszak pojawić się musi, zastrzeżenie co do poprawności innych określeń, takich jak „getto warszawskie”. Jest przecież oczywiste, że „mniej zorientowany odbiorca” mógłby odnieść wrażenie, że zostało ono utworzone przez Polaków. Bo Warszawa, o czym wie nawet „mniej zorientowany odbiorca”, choćby z tego powodu, że odbywały się tam mecze Euro 2012, jest stolicą Polski. Czy polski MSZ, w porozumieniu z historykami z IPN, nie powinien zatem rozpocząć kampanii na rzecz wprowadzenia jakiegoś innego, właściwszego określenia? Zwłaszcza że w poważnej literaturze historycznej można przeczytać o „polskich gettach”. Abstrahując jednak od charakterystycznej mentalności oblężonej twierdzy, gdyby sprawa nieszczęsnej frazy „polskie obozy zagłady” zaowocowała przełamaniem impasu w badaniach nad problematyką okupacji niemieckiej na ziemiach polskich, a w szczególności nad problematyką obozową, byłaby to budząca nadzieję perspektywa. Niestety, o czym świadczy sprawa portalu IPN i wykładni zaprezentowanej na łamach „Pamięci.pl”, na taką zmianę absolutnie się nie zanosi. Dariusz Libionka
artykuł pochodzi z 8 tomu (2012) rocznika "Zagłada Żydów. Studia i Materiały"
[1] http://www.truthaboutcamps.eu/ (dostęp 12 IX 2012 r.). [2] Robert Kuwałek na podstawie własnych obliczeń, opartych m.in. na informacji Höflego, szacuje liczbę ofiar Bełżca na około 450 tys. Zob. idem, Obóz zagłady w Bełżcu, Lublin: Państwowe Muzeum na Majdanku, 2010, s. 172. [3] Stephen Tyas, Brytyjska Intelligence Service: odszyfrowane wiadomości radiowe z Generalnego Gubernatorstwa [w:] Akcja Reinhardt. Zagłada Żydów w Generalnym Gubernatorstwie, red. Dariusz Libionka, Lublin: IPN, 2004, s. 261–266, tu s. 264–265. [4] Zofia Kossak, Nie istnieją sytuacje bez wyjścia, „Kultura” 1936, nr 26, s. 1–2. [5] Zagłada Żydów polskich w czasie II wojny światowej, wprow. Adam Puławski; kalendarium, biogramy, słownik pojęć, wybór materiałów, oprac. Adam Puławski, Agnieszka Jaczyńska, Dariusz Libionka, seria „Teki Edukacyjne IPN”, Warszawa: IPN, 2005. [6] Jeśli nie liczyć noty o Januszu Korczaku, zamieszczonej w organie IPN „Pamięć.pl”, w której pojawiła się jednozdaniowa informacja na temat wielkiej akcji w getcie warszawskim (2012, nr 4–5, s. 4). [7] „Gazeta Wyborcza”, 30 V 2012. [8] Polish Death Camp, „Collier’s”, 14 X 1944.
|