Nr 8 (3267), 19 lutego 2012
Śmierć w Gniewczynie
Patrycja Bukalska
Tadeusz Markiel miał 12 lat, gdy w Gniewczynie miejscowi strażacy zagnali Żydów do jednej z chałup. Z upublicznienia tego, co widział, uczynił swą misję.
Tej książki nie da się przeczytać jednym tchem. To mówią mi wszyscy, którzy się z nią zetknęli. Kilka stron dziennie, może dziesięć, może dwadzieścia. Więcej się nie da. Opisane wydarzenia i tak zostają w czytelniku, tłumią oddech, burzą sen. Nie da się ich zapomnieć. Budzą niepokój i pytania, na które może wolelibyśmy nie znać odpowiedzi.
To, co się stało w czasie II wojny światowej w Gniewczynie na Podkarpaciu, jest niewątpliwym dowodem, że zło istnieje. Tam zaistniało w czystej postaci. Fakt, że opowieść o tamtych wydarzeniach przetrwała, jest z kolei dowodem na istnienie dobra – w wiosce, gdzie doszło do zbrodni, znalazł się chłopiec, który nie pogodził się z tym, co zobaczył i z przechowania tej opowieści oraz jej późniejszego upublicznienia uczynił swoją misję.
Tadeusz Markiel – bo o nim mowa – miał 12 lat, gdy w 1942 r. w Gniewczynie członkowie ochotniczej straży pożarnej spędzili miejscowych Żydów do domu należącego do żydowskiej rodziny Trynczerów. Przez trzy dni mężczyzn torturowano, wydobywając z nich informacje, gdzie ukryli swe skromne (naprawdę skromne, bo gniewczyńscy Żydzi byli tam najuboższą grupą mieszkańców) rzeczy, np. płaszcze. Nie było diamentów, najwyżej żółty zegarek, z pewnością nie złoty. Kobiety gwałcono. Mieszkańcy wsi wiedzieli, że Żydzi są tam trzymani. Wiedzieli też, co się stanie, gdy po trzech dniach zawiadomiono niemiecką żandarmerię, by zakończyła sprawę. Część patrzyła, jak ich sąsiedzi kładą się po kolei na ziemi i jak padają strzały. Dzieci umierały na oczach rodziców.
Te trzy dni w domu Trynczerów są trudne do wyobrażenia. A przecież działy się i inne straszne rzeczy, wcześniej i później. Śmierć przychodziła zwykle z tego samego powodu – chciwości, pogardy i nienawiści. Nie ma tu żadnego usprawiedliwienia.
Można się zastanawiać, jak to się stało, że z gromady chłopców właśnie Markiel zrozumiał, że to, co się wydarzyło, trzeba kiedyś opowiedzieć. W 2008 r. jego relację opublikował miesięcznik „Znak”. Poprzez tę publikację do Markiela trafiło amerykańskie Muzeum Holokaustu, dla którego przeprowadziłam z nim wywiad. Był wstrząsający, nawet dla członków naszego zespołu, którzy niejedno słyszeli. Na końcu Markiel przekazał nam list, w którym przepraszał Żydów za zbrodnie antysemityzmu. Prosił, by zawieźć go do Jerozolimy. Płakał. My też.
Jego świadectwo wymagało odwagi. Po publikacji w „Znaku” spotkał się z pogróżkami i pogardą. Chyba jednak nie potrafił inaczej. Musiał mówić prawdę.
„Zagłada domu Trynczerów”, Tadeusz Markiel, Alina Skibińska, wyd. Stowarzyszenie Centrum Badań nad Zagładą Żydów, Warszawa 2012.